Temat się nie wyczerpał po ostatnim tekście i dalej koło mnie krąży. Przybiera inne barwy i odcienie, dostrzegam krople tego eliksiru w coraz subtelniejszych obszarach. Bo empatia jest jak uzdrawiający eliksir. Cudowne mieszanki robi się z różnych mikstur i musi tam być trochę tego i trochę tamtego. Szczypta sroszkowanych skrzydeł nietoperza i kropla rosy. Empatia jest w moim odczuciu takim składnikiem bazowym. Jednym z takich, bez których mieszanka po prostu nie zadziała.
Jest takie powiedzenie; „Z terrorystami się nie negocjuje”. Natrafiłam też kilka dni temu na krótki filmik w internecie, wywiad ze słynnym negocjatorem. Film umknął mi w czeluściach Facebooka i nie umiem go już odnaleźć, ale utkwił mi opis tego wywiadu. Coś w stylu: Negocjuj już przy najmniejszym konflikcie, zacznij jak najwcześniej, przy najmniejszych trudnościach. Może jeszcze kiedyś trafię na ten film i go obejrzę, a może tak naprawdę to było całe clou.
I teraz taka metafora do mnie przychodzi. Ciało w chorobie jako ten „terrorysta”. Chce helikopter? Dostanie! Zauważam sygnał i spełniam żądania, zanim konflikt wyeskaluje i sprawa będzie już nie do ogarnięcia. Nie chcę przecież, żeby po kilku dniach bycia ignorowanym zaczęło mi wybijać zakładników. Już tego doświadczyłam, wiem jak będzie, nie muszę i nie chcę tego powtarzać. Związywałam włosy w kok, wbijałam się w marynarkę, mocna kawa i kaszląc posyłałam się do biura. Po kilku dniach totalna niemoc, a choroba dopiero się rozkręca. Na tyle już, że musisz zostać w domu. Ale nie wystarczy jeden dzień. O nie, teraz już poleżysz cały tydzień. A potem jeszcze będziesz kaszleć z dwa tygodnie.
Mówi się tak też czasem o małych dzieciach, że to mali terroryści. Nie cierpię tego. I nie chcę też tak mówić do mojego ciała. Moja ziemska powłoka to mój przyjaciel. I liczy się intencja wypowiadanych słów, a nie samo słowo w swej słownikowej definicji. I dla mnie tu z tym przeziębieniem nie ma walki, wyższości i pogardy. Jest powaga i traktowanie serio, z należytym szacunkiem. Po prostu świadomość tego co jest, jak będzie i co może się stać, gdy będę ignorować „żądania”.
Ostatnio po warsztacie w HST intensywnie pracuję z oporem. Obserwuję go u siebie, zauważam że jest i że się pojawia. I to wystarczy. Reszta idzie sama. Jak już go dostrzegę, to w pełnej świadomości mam wybór. Mogę coś z nim zrobić. A czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… Praca z oporem jest dla mnie właśnie elementem empatii dla siebie. Dla innych też. Ale jak już pisałam zacznijmy od siebie. Nie zawsze wiem, że to opór, tak od razu. Umysł tworzy zasłony dymne i początkowo myślę, że to coś innego. Ta uważność na siebie i na to co jest pod spodem. Pod irytacją, pod wycofaniem się, pod smutkiem, pod lękiem.
Dookoła sezon chorobowy w pełni. Mam ten luksus, że mogę kilka dni w miesiącu pracować z domu. I właśnie kilka dni temu korzystałam z tego przywileju i gdy budzik zadzwonił o 6:00 rano wyciszyłam go i naciągnęłam na siebie mocniej kołdrę. Nie każdy ma tę możliwość, wiem. Chodzi mi tu o podejście. Jeśli musisz jechać do pracy, to bądź chociaż dla siebie łagodniejsza/-y w tym dniu. Może zwolnij tempo o poranku, poinformuj, że się trochę spóźnisz. Odwołaj jakieś spotkanie, czemu nie? Spróbuj, zaryzykuj, nie będziesz żałować, jeśli to zrobisz dla siebie. Może ubierz się wygodniej, zrezygnuj z obcasów. No nie wiem, strzelam, zrób coś dla siebie, coś co będzie dobre. Wsłuchaj się w siebie, akurat w tym dniu. Może zrób sobie po prostu dobrej herbaty i szepnij sobie kilka miłych słów. Poklep się po plecach, zjedz ciastko. Ukochaj siebie i bądź dla siebie dobrą mamą, opiekuńczą. Nie idź do szkoły i zostań w domu z książką. Pamiętasz jak było fajnie?
Moje najulubieńsze zadanie ostatnio, to być łagodną dla siebie. Świat potrzebuje łagodności jak nigdy dotąd.
Przeczytaj również: Empatia dla siebie. Empatia dla ciała.