Miedzy kociokwikiem a Wu wei.
Często tak mam, że: czytam książkę, słucham wykładów na YT, nagle trafiam na słowo, którego wcześniej nie znałam. Zboczenie filologa i dziecięca ciekawość pcha mnie do słownika, do Wikipedii, do tego by zadać pytanie : co to takiego i dlaczego?
Tak też było i tym razem, słucham jakiegoś webinaru, słyszę wuwej. Kurde nie wiem co to jest, chcę wpisać w wyszukiwarkę, nawet nie wiem jak to zapisać, wpisuję fonetycznie, czytam, chłonę i doznaję olśnienia. O ja pitolę, to jest mega moje. Nawet nie wiedziałam, że to robię. Tak! To jest to. Intuicyjnie to znam i nieświadomie robię to.
Coraz częściej moim udziałem są sytuacje, gdzie nie działam. Nie reaguję. Puszczam i obserwuję. Otoczenie ma pretensje. Ale dlaczego ty nic z tym nie robisz? Ty się tylko przyglądasz, zrób coś! W domu, w pracy. Oj, w pracy to już w ogóle, bo „zarządzam” no więc, Kata - dziel i rządź, no nie stój tak.
Kata jest jakaś dziwna…
No tak, wszyscy się musimy odnaleźć i jakoś na nowo przyzwyczaić.
Słyszę rozmowę, czytam maila. Czuję jak wzbierają we mnie emocje. Już mi się w głowie tworzy odpowiedź. Już maila pisze, mam w kopiach roboczych, zaraz wcisnę wyślij.
I po chwili, czytam jeszcze raz i myślę - nie, nie chcę. Trzymam teraz tego maila, odczekuję, pozostawiam do inkubacji.
W pewnym momencie go kasuję.
Pojawia się niewyobrażalna ulga i spokój.
I myślę sobie, że moja szychta już na dziś zakończona. Właśnie zrobiłam najtrudniejszą rzecz w danym dniu i „moga iść do dom, cisna ku chałpie”. Odpuściłam.
Przerzuciłam łopatą 16 ton węgla, a pot nie leci mi po plecach, hmmmm, dziwne. Tak z lekkością? Jak to w ogóle możliwe?
Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Wyjście poza dotychczasowy schemat. Skasowanie pierwszego maila, którego trzymałam się kurczowo jak sznurka. Im mocniej ściskam, tym bardziej czuję się więźniem tego. A chcę być wolna, niczego bardziej skrycie nie pragnę, nawet gdy wolność jest iluzją, a i nie do końca wiem, czym ta wolność dla mnie jest.
Puściłam. Trzymałam się tej swojej wersji kurczowo. Przekonana, że mam rację. I nagle to pryska. Nie muszę. Nie chcę. Zostawiam. To już nie moje.
Pozwolić umrzeć. Jest w tym wolność.
I nie jest to bynajmniej energia olewusa. Tak to może wyglądać z boku, serio nie jest.
Czy wolnością jest „ robienie co się chce”? I tak i nie.
Ostatnio się uczę, że prawdziwą wolność daje też nierobienie, tego co się chce. Tego, co się pierwotnie zachciało. I tego co się sobie zaplanowało. Odpuścić cel. Odpuścić to, co sobie obiecałam.
Paradoksalnie. Postawione bardzo na głowie. Ale jak to?
Przez wszystkie etapy trzeba cierpliwie przejść. Pozwalanie sobie, lgnięcie i uleganie, wstrzymanie się i zmienianie perspektywy, punktu widzenia, przyglądanie się na opak.
Aby następnie płynnie bądź burzliwie, zależy co kto lubi, przejść do odmawiania – sobie i innym. Nie ulegania presji, nie słuchania namowy, podszeptów. Puszczania, odpuszczania i poddawania się. Pozostawiania spraw własnemu biegowi, we własnym tempie i rytmie. W zaufaniu.
I chyba po dwóch takich skrajnych cyklach, moim trzecim kołem jest połączenie tego.
W adekwatne „2 w 1”.