Śmierć to najpotężniejsza medycyna...
Uzdrawia i uwalnia to, co inaczej uzdrowić się nie mogło.
Radykalnie.
Siła tej medycyny oddziaływuje na wszystkich wokół.
Często boleśnie, często uzdrawiająco. Czasem jedno i drugie. Jeśli przyjmiemy i pozwolimy.
W naszej kulturze boimy się śmierci. Śmierć to dramat, śmierć jest tabu, o śmierci się nie mówi. "No co też ciocia, ciocia nas wszystkich jeszcze przeżyje!"...
Tymczasem śmierć jest stałą częścią życia. Śmierć jest bramą. Jest przejściem. Jest odejściem starego i stworzeniem miejsca na nowe. Uwolnieniem, odrodzeniem.
Re-generacją.
Bywa, że w sesji oddechowej niespodziewanie spotykamy się ze śmiercią. W bardzo fizyczny, odczuwalny sposób. Ciało robi się ciężkie, oddech się zatrzymuje, zanurzamy się w nieznane... Zatrzymanie... Wyciszenie... Przejście...
Czasem przeżywamy taką sesję jako pamięć śmierci z poprzedniego wcielenia. Czasem jako odczucie, że właśnie umiera kawałek nas samych. Czasem... umysł szuka interpretacji tego, co ciało już dawno wie. Tego, co chce się ujawnić, a czego nie chcemy dopuścić do świadomości.
Trudno opisać to przeżycie. Jego paradoksalny spokój i piękno. Jego uwalniającą, transformującą moc. Przebudzenie do ŻYCIA.
Bo jedno nie może istnieć bez drugiego. Lęk przed śmiercią blokuje energię życiową. Powstrzymuje nas przed życiem pełną piersią. Przed chwytaniem każdego dnia i wysysaniem z niego wszystkich soków. Tych słodkich i tych kwaśnych.
------------------------------ --
Może więc... warto puścić?
I żyć tak, jakby śmierć miała przyjść jutro.
Bo... jeśli naprawdę przyjdzie jutro?...