Tamtego dnia młoda szamanka szykowała się do naprawdę ważnego wydarzenia. W mieście rodzinnym, w tym, gdzie wszyscy ją znali, miała poprowadzić wieczór przy bębnie. Nie była w tym miejscu już ponad dekadę, ale pamiętała ludzi, z którymi wymieniała „dzień dobry”, idąc przez ulicę. Uciekła stamtąd, mając zaledwie osiemnaście lat. Czasami łatwiej jest uciec niż zostać i cerować stare łaty zardzewiałą igłą. Ponieważ miasteczko, w którym mieszkała na stałe, znajdowało się pół dnia drogi od Miasta, musiała wyruszyć dzień wcześniej i przenocować.
Przeszkody pojawiły się już w czasie podróży.
- Niechże pani zabierze te klamoty z przejścia – stęknął starszy jegomość, wbijając się swoim wielkim brzuchem w delikatne plecy szamanki. Korytarz w pociągu, który był ich miejscem spotkania, nie stwarzał przyjaznej atmosfery. Młoda szamanka otworzyła szeroko oczy, bowiem szturchnięcie wybudziło ją z drzemki, w którą zapadła piętnaście minut wcześniej.
- Już, już, chwileczkę – szepnęła i przyciskając bęben do swojego brzucha, wślizgnęła się do jednego z przedziałów. Przez moment stała pomiędzy dwoma światami, nie wiedząc, który z nich wybrać. Przedział emanował cichym, delikatnym snem w przeciwieństwie do korytarza, wypełnionego hałasem i zapachami różnej maści. Rozejrzała się dyskretnie i zauważyła, że obok wielkiej pani przy oknie kryje się szczelinka w sam raz dla niej. Dłoń, którą przytrzymywała bęben była spocona i ślizgała się po skórze sarny, będącej wierzchem jej instrumentu.
- Czy mogę tutaj, obok pani? – spytała cichutko i wcisnęła się pomiędzy miękkie ciało kobiety wbite w szeleszczącą kurtkę a twarde oparcie fotela. Brak tlenu, zmęczenie oraz rytmiczny stukot kół pociągu, uśpiły ją w kilka chwil.
Trudno powiedzieć, jak długo trwała drzemka w niewygodnej pozycji. Młoda szamanka obudziła się, czując , że jej szyja i bark są nieprzyjemnie naciągnięte. Gdy otworzyła oczy, ujrzała wpatrujące się w nią pięcioletnie dziecko. Dziewczynka gryzła drożdżówkę i przyglądała się zarówno jej, szamance, jak i instrumentowi, przytulonemu do łona.
- Mogę zagrać? – spytała pięciolatka bezwstydnie, wyciągając ubrudzoną dżemem dłoń w stronę bębna.
Szamanka skuliła się, chowając swój bęben w objęciach ramion.
- Raczej nie – odpowiedziała.
- Ale ja umiem. W przedszkolu gram na takim.
Szamanka odwróciła wzrok od dziecka. Nie będzie mu tłumaczyć, że to święty przedmiot i że nie każdy może go dotykać, że nie każda energia jest pożądana, a zwłaszcza przypadkowa. Na szczęście cienki głosik kobiecy, wydobywający się z głośnika nad drzwiami, zapowiedział, że pociąg zaraz wtoczy się na docelową stację. Ponieważ była to stacja końcowa, wszyscy pasażerowie rzucili się do drzwi i zapanował tłok, w którym mieszały się oddechy i zapachy wszystkich pasażerów. Szamanka poczuła, że mimo ochrony jej bęben dotykają tysiące myśli i westchnień tych ludzi. A niech to -pomyślała -Trzeba go będzie okadzić szałwią. Kiedy stanęła na peronie, niemal się popłakała. Jej bęben był w opłakanym stanie. Pogięty, wymazany dżemem i co tu dużo mówić – nie nadający się do użytku. Spokojnie, spokojnie, cała noc przed nami – uspokajała samą siebie. Coś chciało w niej ryknąć z całej siły, odpowiedzieć na zmęczenie, niechciany dotyk i niewyspanie, ale zlekceważyła ten wewnętrzny jazgot i skierowała kroki do pensjonatu, gdzie wynajęła pokój.