Jestem lękiem.
Niemocą.
Niewyspaniem.
Zmęczeniem.
Przychodzę, by karmić,
lecz
sama
jestem głodem.
Na widowni panowała absolutna cisza. Napięcie pomiędzy młodą szamanką a publicznością było jak oczekiwanie na deszcz. Oczy wszystkich przybyłych skierowane były na drobną postać, nieco przechyloną i przygarbioną. Kobieta z namaszczeniem podniosła z podłogi bęben i uderzyła weń dłonią. Uderzyła drugi, trzeci i czwarty raz, aż wpadła w nieoczekiwany rytm pulsującego serca. Dudnienie bębna nadal było tępe, ale to już nic nie znaczyło. Ruch, taniec i płacz, które wydobywały się z ciała szamanki były bębnem, którego tak bardzo potrzebowała. Serca wielu osób, które patrzyły na ten taniec, zadrżały i poruszyły się.
Wyśpiewane i wytańczone emocje, rozpuszczały się w oddechu osób obecnych na sali.
Gdy ruch ustał, zapanowała cisza. Nikt nie śmiał klaskać, mówić ani krzyczeć.
Szamanka uklęknęła i czekała, aż cisza nakarmi wszystkich obecnych.
Gdy przypominam sobie moje pierwsze szkolenia i warsztaty, pamiętam lęk i zmęczenie. Był to stan, w którym znajdowałam się permanentnie, nie mając kontaktu ze sobą. Realizowałam cele szkoleniowe, prezentacje były błyskotliwe, a sala wykładowa pełna. Niestety, wewnątrz czułam się wyczerpana i rozdrobniona na kawałki. Moje skupienie na atrybutach i elementach zewnętrznych przesłaniały mi kompletnie własny brak. Nie tyle wiedzy, bo tę mogłam wnosić kilogramami, co najbardziej karmiącego czynnika w czasie spotkań z ludźmi. Brakowało mi uważności na siebie i innych.
Co było przełomem w mojej pracy trenerskiej? Dzień, w którym z powodu zmęczenia i niewyspania, stanęłam na sali szkoleniowej absolutnie bezbronna i pusta. Bez laptopa, notatek, prezentacji, materiałów edukacyjnych, kart dialogowych. Ze zmęczenia i wyczerpania zapomniałam o moich wszystkich murach i barykadach, które skrupulatnie budowałam na sali szkoleniowej na wszystkich warsztatach.
I to był mój pierwszy prawdziwy warsztat. Jeden z lepszych, jakie prowadziłam. Rozmawialiśmy do późnych godzin nocnych o wyczerpaniu. O zmęczeniu. O perfekcji. Dzieliliśmy się swoimi porażkami. Stawialiśmy się ludźmi, którzy czują, przeżywają, a nade wszystko – są obecni w sytuacji, która się przed nami otworzyła.
Zrozumiałam, że każdy element rzeczywistości jest nieprzypadkowy i może mnie budować. Nie grozi mi pięciolatka z drożdżówką w dłoni, ani facet z brzuchem, który mnie miażdży. Każda sytuacja jest zaproszeniem do budowania własnego warsztatu, w efekcie czego osoba trenera staje się najlepszym materiałem szkoleniowym, niezależnym od dostaw prądu czy cateringu. Jednak o ten „materiał szkoleniowy” trzeba dbać. Inwestować weń. Z czułością sprawdzać w jakim jest stanie.
Pytanie na dziś, które być może pomoże Ci w budowaniu swojej trenerskiej / szamańskiej tożsamości, brzmi: CZYM SIĘ KARMISZ?
Ufam, że potraktujesz pytanie metaforycznie
Maja, baśniarka z Puław.