LifeFree.pl

O podróży za grosz z ekologią w tle, czyli eko-driving. (8)

Ryszard Kulik
Ryszard Kulik

5 maja, sobota

Noc była zimna. Gdy rano się obudziliśmy były 4 stopnie nad zerem. Spakowaliśmy się i podeszliśmy nieco w górę szosą, by łapać stopa. Wprawdzie samochodów było niewiele, ale wkrótce zatrzymał się chłopak, który podwiózł nas do granicy hiszpańskiej. Byliśmy w centrum parku narodowego w ściśle chronionym obszarze. Robiło się coraz cieplej. Basia usiadła pod drzewem z plecakami, a ja poszedłem szlakiem w głąb pięknego lasu. Ptaki, kwiaty, potężne drzewa: sosny, dęby i takie o gładkiej korze, przypominające wierzbę, potoki i rzeka oraz głazy i skały. Odnalazłem też starożytną rzymską drogę, która biegła przez cały półwysep, a teraz służy jako szlak turystyczny. Dowodem na jej rodowód są posadowione co jakiś czas przy niej ponadmetrowe słupy i kamienie milowe. Robi to wrażenie. Tak, cywilizacja to przede wszystkim drogi. Jesteśmy spadkobiercami Rzymian.

 

Po godzinnej przechadzce wróciłem do miejsca, gdzie czekała Basia. Razem podeszliśmy do drogi, by łapać stopa. Szliśmy nią w dół jakiś czas, ale nie czekaliśmy długo, gdyż zatrzymało się sympatyczne starsze małżeństwo, które podrzuciło nas do miasteczka po hiszpańskiej stronie. Stamtąd zabrał nas dziadek parę kilometrów dalej na rozstaje dróg. No i tutaj utknęliśmy. Mało co jechało, nikt się nie zatrzymywał przez długi czas. W końcu Basia zaproponowała, żebyśmy poszli dalej pieszo. Zdziwiłem się, jej przemianą, ale oczywiście ochoczo na to przystałem. Przeszliśmy może 200 m, po czym minęliśmy tira stojącego na parkingu. Wtedy on ruszył i zatrzymał się przy nas, by nas zabrać. No, coś takiego się nie zdarza, chyba że następuje jakieś kosmiczne przełamanie w ścierających się energiach.

 

Wysiedliśmy parę kilometrów od wioski Soajo, będącej celem naszej podróży. Do wioski prowadziła kręta droga przecinająca głęboko wciętą dolinę. Wystawiliśmy kciuka i po chwili zatrzymało się małżeństwo. Wsiedliśmy. "Gdzie mamy was wysadzić?" - zapytała ona. "W centrum woski" - odpowiedziałem. Tylko gdzie to jest? W końcu wysiedliśmy przy jakiejś knajpce i... wpadliśmy w sam środek lokalnej uroczystości. Mieszkańcy w tradycyjnych strojach grali na akordeonach, śpiewali i tańczyli. Małe dziewczynki stały w ciasnym wiejskim wodzie zaprzęgniętym do udekorowanej pary wołów. Wszystko było lokalne i tradycyjne oprócz napojów, którymi wszyscy się raczyli. Metalowe puszki, bąbelki i cukier – oczywiście.

 

Plecaki zostawiliśmy w knajpce i wybraliśmy się na spacer po wiosce. Jej centrum, że się tak wyrażę, składało się kamiennych domów i wąskich uliczek. Przypominało średniowieczne, surowe i proste zabudowania pełne dawnego uroku. Ale prawdziwą perełką były kamienne spichlerze zebrane na niewielkim skalistym wzgórzu. Takich form nie widziałem nigdy przedtem. Niby proste w swojej bryle, a jednak sprawiały wyrażenie niemalże kosmiczne, jak pojazdy jakieś z przyszłości.

Gdy się już nasyciliśmy, zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. W Soajo byliśmy otoczeni przez wysokie, nagie i wypalone słońcem góry. Wszędzie głazy i skały oraz strome zbocza i urwiska. I my jak wyspa pośród tego krajobrazu. Uznaliśmy, że najlepiej będzie jechać już dzisiaj do Ourense, skąd jutro mieliśmy wsiąść w pociąg na wschód.

 

Założyliśmy więc plecaki, wystawiliśmy kciuk i już po chwili zatrzymała się sympatyczna para młodych ludzi. Podrzucili nas do skrzyżowania drogi do Hiszpanii. Tam kolejna para podwiozła nas parę kilometrów dalej do wsi Landoso. A że w pobliżu był zamek i kolejne spichlerze, to nie omieszkaliśmy uruchomić nasze zwiedzacze. Później zatrzymało się dwóch gości, z których kierowca gadał jak najęty. To była prawdziwa słowna biegunka. Może dlatego, że przypalał trawkę... W każdym razie chłopcy podwieźli nas spory kawałek do miasteczka o wdzięcznej nazwie Bande. Było już późno, choć ciągle jasno, więc poszedłem poszukać miejsca do spania. No i znalazłem uroczy zakątek w pobliskim lesie nad rwącym potokiem, który musieliśmy przekroczyć, co samo w sobie stanowiło pewne wyzwanie. W nocy znów było dość zimno, ale nasze połączone śpiwory świetnie się sprawdzają. Chociaż Basia ubiera się do nich jak na zimę (kilka warstw odzieży i na koniec kurtka), to ja śpię w krótkim rękawku i bokserkach. Bardzo to była przyjemna noc.

Tagi

Komentarze

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treścia zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwe lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Warto przeczytać

Joga a Życie: O miłości do ego

Joga a Życie: O miłości do ego

Inspiracje
poniedziałek, 09 maja 2022, 19:58
Porzucanie ego, a raczej mówienie o tym, jest bardzo modne na ścieżce rozwoju duchowego. Co z tym ego nie tak, że ciągle mówimy o wychodzeniu poza nie.
Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Inspiracje
poniedziałek, 04 kwietnia 2022, 18:53
Kiedy zamykam oczy w Pozycji Góry to czuję, że ciało cały czas pracuje. Odpycham się nogami od podłoża, żeby nie upaść. Napinam mięśnie brzucha, pleców i pośladków, żeby utrzymać stabilną pozycję stojącą.

Zobacz również