Słowo "ekologia" wywołuje często niechęć, opór, odrazę. Dla mnie przez większość życia kojarzyła się z czymś smutnym, zadymionym i zaśmieconym. Generalnie nuda. Flaki z olejem. Właściwie to takie beznamiętne porządki, bo trzeba, bo wypada, bo tak uczą, bo taka jest moda. A tym właśnie jest dziś głównie ekologia: sprzątaniem po wielkim bałaganie, który narobiła ludzkość.
A mogłoby być o wiele piękniej, inaczej, bardziej namiętnie. Ekologia mogłaby się kojarzyć z życiem, a nie ze śmiercią. Słowo "ekologia" wywodzi się od greckiego "oikos", które znaczy "dom". Jest to wiedza o miejscu, w którym mieszkamy, o naszej planecie. W tej wiedzy jest miejsce na czucie radości, głębokie połączenie, zachwyt nad różnorodnością, poczucie jedności i troskę. Ta ekologia zadaje głębokie pytania: Kim jestem? Po co jestem? To ekologia, która wypływa z miejsca miłości. Mam poczucie, że dzisiejsza ekologia ma często źródło w złości, lęku, bezsilności, bezradności, które bardzo grubą warstwą tę miłość przykrywają. A tego nam właśnie trzeba: ponownego zachwytu, zakochania się w Ziemi i pojednania się z Nią. Bycia. A nie mamy czasu na to, bo albo jesteśmy zajęci sobą, albo sprzątaniem, czy ucieczką przed ostateczną zagładą.
A może właśnie po prostu pobądźmy z Nią dokładnie z tego samego miejsca, z którego Ziemia z nami jest? Ona wchłania łzy świata, więc może czas, żebyśmy zrobili to samo dla Niej. Poświęćmy Ziemi trochę czasu, poznajmy Ją z dziecięcą ciekawością, bo Ją kochamy, a nie dlatego, że boimy się umrzeć. A my ciągle biegamy w amoku zamiast zapuścić w Nią nasze korzenie i poczuć. Ziemia potrzebuje naszej obecności, szczególnie teraz - na łożu śmierci.
Źródło: Płynąca z lasami