Nie podpisuję się pod wieloma hasłami, które widać w tych dniach na ulicach. Ja nie chcę wojny. Widzę powszechną dehumanizację drugiej strony konfliktu, przemoc i to nie tylko werbalną. Nie piszę tego, bo jest mi blisko do drugiej strony. Jest mi do Nich tak daleko jak na drugą stronę kosmosu i też jestem wściekła, jednak głęboko czuję, że wchodząc w następną wojnę nie stworzymy zmiany.
Jest w nas mnóstwo gniewu, ale jeśli go nie zintegrujemy z sercem, to nie zajedziemy na nim w to miejsce głębokiej zmiany. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Będziemy się kręcić w błędnym kole i nie stworzymy nic nowego. Powtórzymy stary wzorzec, w którym dwie strony się nienawidzą i obrzucają wyzwiskami. Wzorzec, w którym nie jesteśmy w stanie zobaczyć człowieka w kimś, kto stoi po drugiej stronie barykady, a próby zrozumienia go zakrawają na zdradę swojej drużyny. Oczywiście drużyny "dobrych", a będąc w niej zapewne mamy poczucie, że jesteśmy lepsi od innej strony. I tu znowu stary schemat jak świat. Wyższość jednych nad drugimi. Dehumanizacja eskaluje podziały. Jestem za wolnym wyborem co do naszych ciał, ale nie jestem za podziałami i ich podsycaniem. I jest mi trudno, nawet bardzo trudno zrozumieć drugą stronę, ale mam intencję widzenia w ludziach ludzi, a nie potworów.
Chcę żyć z intencją jedności ,a nie podziału. Ja bym zadała pytanie, dlaczego w ogóle kobiety potrzebują aborcji? Co ją napędza? Poszukajmy pytań, które wychodzą ponad wojenną retorykę. Pytań, które schodzą głębiej. Może tak głęboko, gdzie wzrok nie sięga i dlatego tak trudno je zobaczyć. Ale może można je poczuć w sercu?
Źródło: Płynąca z lasami