Pory roku zwariowały, w sercu, na styku jesieni i zimy, zamiast snu zimowego, wybudzanie się.
Bardzo dziwny stan jakiegoś takiego rozdźwięku, gdy za oknem mgła zamienia się w szron, ja paradoksalnie znoszę kwiatki do domu, kupuję ziemię i doniczki, i co bym nie malowała i rysowała, nawet długopisem w zeszycie, wychodzi trawa zielona. Dziwne.
Kiełkuje. Jest to wyjątkowo ekscytujący stan.
Bo kompletnie nie wiadomo co.
To jest jakieś małe ziarenko, które spadło głęboko pod ziemię i nawet nie wiadomo z jakiego drzewa, więc zupełnie nie wiadomo „co z tego wyrośnie”. To może nawet nie być drzewo, bo to może koniczyna być, no zupełne niewiedzenie.
Kompletnie nie ma też znaczenia, czy ziarenko jest duże czy małe, czy to kulka taka, jak łebek od szpilki, czy taki spory orzech w skorupie. Widać, że już wyłazi coś małego, zielonego, ciekawskiego jak cholera i zdeterminowanego by wypuścić się w świat, a co!
To jest nawet jakiś rodzaj zuchwałości, w dzisiejszych czasach, w dzisiejszych okolicznościach, wbrew prognozom i na przeciw niesprzyjającemu klimatowi. A nawet jakby miało zdechnąć zaraz, to i tak wylezie, bo ten pęd do życia jest silniejszy niż lęk. I budzenie się do życia, narodziny, są taką siłą, która chce się wydarzyć, że nawet opłaca się pamiętać z życia w zasadzie tylko to. Jaka szkoda, że my raczej tego momentu nie pamiętamy. Pamiętają nasze matki, ale pamięć ludzka też im płata figla po latach i wymazuje gumką.
W tym kiełkowaniu jest też coś podniecającego. Jakiś taki rodzaj łaskotania, swędzenia, ten mały zielony ogonek się jakoś tak w środku wierci, rozsuwa subtelnie te ziarenka ziemi dookoła siebie, żeby do słońca. Tak, żeby do tego słońca, to jest ten główny cel. Porzucię tę glebę, zostać tam ino korzeniem, ale mordkę do słońca, tak.
No i nie można poganiać. Bo to niewiele daje, przyspieszanie. Można podlewać, odżywiać jakoś, dbać. Nawożenie niby korzystne, ale jak będzie średnio sprzyjająco, to te źdźbło, które na prawdę chce, to i tak to zrobi. I każde ma zaprogramowaną nadzieję, że to właśnie ono jest tym wybranym, bo jeszcze nie wie, że nie koniecznie. Ta wiara napędza naturę od miliardów lat. Co by było, gdyby ziarna stwierdziły na jakimś tam etapie, że w sumie nie uda się, nie warto, nie opłaca się, szkoda czasu, daremny futer?
I jak kiełkuje, to jest też takie toto bezkompromisowe. Jakoś mało ważne rzeczy stają się jeszcze mniej ważne, aż znikają, wsiąkają w ściółkę bez śladu. Mądre to, choć niepozornych rozmiarów, osadzone w tu i zajawione na potem. Zdyscyplinowane. Jemy, rośniemy, przesuwamy ryjek do przodu, jemy, idziemy, ruchy robaczkowe, lewa, prawa, po woluśku, po maluśku, słońce zaszło, trochę odpoczynku, a potem znów, do przodu, cierpliwie, dzień po dniu i jeszcze się te ziarenko po plecach poklepuje, będzie dobrze, idziemy, taaak, dobrze ci idzie, jemy, rośniemy, lewa, prawa, coco dżambo i do przodu...