Rozczłonkowałam sobie teraz te słowo na kartce długopisem. Są w nim czary. Roz-Czarowanie. Kto mnie czarował? Czym ja się sama czarowałam? Jest w tym słowie również otwarcie. Roz-warcie – jak drzwi na oścież – i wtedy widać co jest po drugiej stronie. Rozczarowałam się, bo myślałam, że będzie inaczej. Może myślałam też, „że nie będzie tak źle”. Bagatelizowałam konsekwencje i może nie chciałam ich widzieć. Jest źle. Liczyłam na coś innego. Przyzwyczajona do radości i ekscytacji więc teraz jest mi z tym rozczarowaniem niewygodnie. Jest inaczej niż chciałam. Nie podoba mi się. Jestem niezadowolona. To nieprzyjemne. Co było wcześniej? Wcześniej nie reagowałam. Zwlekałam. Jestem rozczarowana czymś. Innymi? Miejscem? Sytuacją? Po prostu jestem teraz w tym stanie i puszczam. Obserwuję. Nie próbuję odwlec uwagi czymś innym, zagłuszyć muzyką, inna czynnością. Zauważam, czuję w ciele, że „mnie tu nie ma”. Jadę, prowadzę samochód. Skanuję ciało i szukam. Gdzie jest te rozczarowanie? Ciało jest rozluźnione i spokojne. Ale jestem jakoś nieobecna. Ciało wykonuje jakby bezwiednie ruchy, bez aktywnego udziału rozumu. Myślami jestem gdzieś indziej. Szukam i to jest w głowie. Te rozczarowanie jest w głowie.
Jestem rozczarowana, rozczarowałam się, rozczarowało mnie. Czuję rozczarowanie.
Zawiodłam się. Kto mnie gdzie wiódł? Gdzie ja się sama wodziłam? Co mną wiodło? Czego chciałam?
Co jest jeszcze w tym rozczarowaniu? Złość. Złoszczę się, że jest nie tak, jak chciałam. I nawet jak sobie tupnę nóżką, to tego nie odkręcę. Stało się. I jest też smutek. Opadnięcie w ciele, bezruch i rezygnacja. Zapadnięcie się w fotel i mokre oko. Żal, pożegnanie się z jakąś iluzją.
I jak tak sobie z tym jestem i zagłębiam się, zrzucając kolejne warstwy, docieram do siebie. Do swojego obnażonego wnętrza. Naga i bezbronna, podatna na ekspozycję i związane z nią ryzyko. I dociera coś jeszcze, co było ukryte pod złością, frustracją, smutkiem. Jestem rozczarowana sobą. Czar prysł. Jestem nie taka. Miałam być inna? I gdzie w tym pędzie za sukcesem, rozwojem i oświeceniem jest miejsce na rozczarowanie sobą?
Szukam dalej. Czyj to głos? To nie jest głos znanego mi wewnętrznego krytyka. Ten od dawna przycichł i nie dopuszczany do głosu poczuł się nieważny i ignorowany. Raczej to ktoś, kto mnie dobrze zna. Wie jaka jestem. Jaka mogę być i jaka będę. Ktoś kto wie, wspiera wewnętrznie. Jakby wiedział co będzie dalej. Aby być w autentyczności z innymi, trzeba być w autentyczności przed sobą. Nie udawać, że tego nie ma. Że mnie to nie dotyczy. Że tylko jednorożce i miłość własna. Nie „powinnam” czuć rozczarowania, bo to by oznaczało, że miałam oczekiwania. A „powinnam” nie mieć oczekiwań przecież i być na non stopie w tu i teraz i w akceptacji. A oczekiwania są „be”. Pozbądź się oczekiwań - jawi mi się już tytuł książki albo warsztatu. A czy jeśli się tego wyzbędę, to jeszcze będę Ja? Czy moje oczekiwania to nie są też moje wizje, marzenia i fantazje? Czy wolność od oczekiwań uchroni mnie przed rozczarowaniem? I czy chcę się przed tym bronić tak naprawdę? To jest też informacja o mnie dla mnie. Konfrontacja z rzeczywistością. Niemiła. Czy jeśli pozbędę się oczekiwań w stosunku do otaczającej mnie rzeczywistości, nie stanę się jakąś obłą amebą unoszącą się gdzieś w niebycie? A przecież jestem z krwi i kości. Może część pytań pozostanie bez odpowiedzi. I to też jest OK.
A potem, jak jest to już dotknięte i spisane, przeczytane i dostrzeżone – jest ulga. I satysfakcja i wdzięczność. Za odwagę i uważność. I powraca radość. I spokój. Taka podróż. A „podróże kształcą”.
Zaczęło się od refleksji po pewnym zebraniu, a na głębokim kontakcie z samą sobą skończyło.
A może dopiero właśnie się zaczęło?
Bon voyage moi mili i Vaya con dios!