LifeFree.pl

Twarz pejzażu. O radości spojrzenia

Największą radością moich życiowych wędrówek, tych dosłownych i tych odbywanych tylko w słowach, jest naiwne odkrywanie radości spojrzenia. Moja największa radość wędrówek to naiwna radość spojrzenia.
Twarz pejzażu, fot. Anna Kapusta
Twarz pejzażu, fot. Anna Kapusta

Mojej Przyjaciółce Skale

 

Największą radością moich życiowych wędrówek, tych dosłownych i tych odbywanych tylko w słowach, jest naiwne odkrywanie radości spojrzenia. Moja największa radość wędrówek to naiwna radość spojrzenia. Radość radości, naiwność naiwności. Radość do kwadratu, choć radość kolista w swej powtarzalności. Radość naiwnie się rymująca, bo naiwność spojrzenia jest optyką odkrywania siebie w wędrówkach. Wędrówki moje bywają spontanicznymi wypadami i skrupulatnymi wyprawami. O tych spontanicznych milczę, o tych skrupulatnych opowiadam. Najpierw sobie samej, potem dopiero innym. Czemu tak właśnie się staje? Nie wiem. Wiem natomiast, że lekkie oko i trafne słowo zyskuję dopiero wtedy, kiedy czuję już ciężkie nogi i niematoforycznie zsumowane kroki. Mój punkt widzenia zależy więc od ruchu idących nóg. Chodzę, żeby widzieć. Pejzaże wydeptuję więc sobie dosłownie, a słowa przychodzą mi naocznie. Dlatego naiwnie i radośnie doceniam różnorodność ludzkich słowników tak samo różną jak, ilość i jakość pojedynczych kroków. Własne punkty widzenia wydeptuję sobie własnymi nogami z radością kroków, a cudze przeliczam na kroki, których jeszcze nie wykonałam. I dopiero wtedy każdy pejzaż zacznyna mieć swoją twarz. Sens wydeptany i unaoczniony. Taka preambuła mi zawsze wychodzi z mojego chodzenia, dosłowna i metaforyczna jednocześnie, jak kto sobie tu woli. Dramaturgia mojego chodzenia i widzenia jest trójstopniowa, ma swoje trzy niewymuszone niczym akty. Najpierw jest pejzaż, następnie widok, na końcu powidok. Pejzaż to to, do czego doszłam. Widok to to, co po tym dosłownym dojściu zobaczyłam. Powidok to to, co na końcu się we mnie urodziło w słowach. Tak wędruję i piszę, milcząc dla siebie i opowiadając dla innych. Tak to widzę.

Jedna z moich ostanich wędrówek nauczyła mnie na nowo pierwszej radości spojrzenia, które odsłania przed nami ukrytą twarz pejzażu. Naiwności radości i radości naiwności. Dosłownej. Takiej, do której doszłam ciężko na własnych słowach i mogę ją teraz lekko opowiedzieć innym własnymi słowami. Wybrałam się więc pieszo na wędrówkę do Piekar pod Krakowem. Była to tyleż spontaniczna wędrówka, czyli taka do milczenia, co skrupulatna wyprawa, czyli taka do opowiedzenia. Wędrówka, bo przebyłam jakieś pięć kilometrów, a wyprawa, bo jej celem była skała w dawnym korycie Wisły. Mam tak zwaną słabość do wapiennych skał. Lubię ich bezpretensjonalną majestatyczność. Czemu? Nie wiem. Pejzaż ze skałą w Piekarach pod Krakowem był, jak zawsze i dosłownie, bajeczny. Akt pierwszy mojej wyprawy, ów pejzaż czułam w nogach. Musiałam usiąść, żeby iść dalej. Wapienna skała naiwnie przeglądała się w lustrze jeziorka, pozostałości dawnego koryta Wisły. Skała spała sobie w tym odbiciu. Dosłowność tego pejzażu po raz kolejny nauczyła mnie naiwnej radości milczenia. Posiedziałam więc i pomilczałam, jak zawsze, kiedy nogi trzeba na chwilę wyłączyć, żeby na tych samych nogach móc swobodnie wrócić. Akt drugi to moment odpoczynku, kiedy zmęczenie zamienia się w widok. A widok to taki świadomy pejzaż. To moment kiedy ma się już siłę, żeby zobaczyć, do czego się na własnych nogach doszła. Po widoku się wraca, ale już nie do punktu wyjścia, tylko o krok dalej. Pejzaż i widok zabrałam sobie robiąc banalne, naiwne zdjęcie aparatem w telefonie. Proste zdjęcie. Jak zawsze dosłownie, bo na własnych nogach wróciłam do domu. I wtedy dosłowność zamieniła się w słowa, wydarzył się akt trzeci mojej naiwnej i radosnej wędrówki. Zdjęcie skały, kiedy przyjrzałam mu się w pionie, odsłoniło przede mną ukrytą twarz pejzażu. Skała w pionie okazała się powidokiem twarzy. Twarz była symetryczna. Skupiona. Z przymkniętymi medytacyjnie oczami, wyraźnym nosem i podbródkiem. Naturalną osią symetrii owej skalnej twarzy, twarzy pejzażu była ścieżka oddzielająca wapienną skałę od lustra wody. Ta sama, którą wędrowałam na własnych nogach. Ten powidok nazwałam sobie Twarzą Skały. I ten powidok opowiedziałam innym optyką moich radosnych słów. Radością naiwności. Iluzją punktu widzenia. Niektórzy z nich poszli tam sami, żeby szukać własnej twarzy. Dosłownie. Inni uwierzyli, że Twarz Skały jest metaforą. Jak jest naprawdę? Nie wiem. Bo i po co miałabym wiedzieć. Lepiej milczeć dla siebie i mówić dla innych.

 

 

 

Holistyczna Szkoła Trenerów

Tagi

Ludzie

Anna Kapusta

Anna Kapusta

Jest antropolożką społeczną i literaturoznawczynią oraz certyfikowaną bajkoterapeutką i biblioterapeutką. Ukończyła kurs Bajkoterapii;

Komentarze

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treścia zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwe lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Warto przeczytać

Joga a Życie: O miłości do ego

Joga a Życie: O miłości do ego

Inspiracje
poniedziałek, 09 maja 2022, 19:58
Porzucanie ego, a raczej mówienie o tym, jest bardzo modne na ścieżce rozwoju duchowego. Co z tym ego nie tak, że ciągle mówimy o wychodzeniu poza nie.
Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Inspiracje
poniedziałek, 04 kwietnia 2022, 18:53
Kiedy zamykam oczy w Pozycji Góry to czuję, że ciało cały czas pracuje. Odpycham się nogami od podłoża, żeby nie upaść. Napinam mięśnie brzucha, pleców i pośladków, żeby utrzymać stabilną pozycję stojącą.

Zobacz również