Następnego dnia przychodzę na padok, pora karmienia. Rozwieszam wiaderka z paszą, konie radośnie przybiegają . Lubię ten czas. One jedzą, ja przechadzam się między nimi. dotykam, głaszczę, gadam,sprawdzam czy wszystko w porządku, przytulam się do nich. Pojawia się Szczeciniasty, patrzy się na mnie i rusza w moją stronę. O , co to , to nie - Nie podchodź, boję się Ciebie. Cholera , idzie dalej. Nie potrafię odczytać jakie ma zamiary. Wolę wejść na płot. No i siedzę na płocie, a na dole świnia. Nie mam telefonu ani nie mogę dosięgnąć żadnej gałązki żeby go odgonić. No ładnie, myślę , patowa sytuacja, będę tu siedzieć na płocie dopóki nie odejdzie, a jak nie odejdzie to będę tu siedzieć cała noc. Może pojawi się jakiś rycerz na białym koniu i uratuje mnie przed tą bestią? W końcu oddala się ode mnie. Teraz on przechadza się między końmi. W pełnym zaufaniu robi slalom między końskimi kopytami. One oczywiście pozwalają mu na to. Pełna zgoda i harmonia. Znów jestem pod wrażeniem jak to się szybko u nich zadziewa. Parę ładnych miesięcy pracowałam nad takim zaufaniem koni. A teraz ze strachu na płocie siedzę. W końcu złażę na moment, chwytam jakiegoś kijka. Szczeciniasty znów chce podejść. Co robić? Przypomina mi się jak on załatwił tą sprawę. Robię wydech, mówię do niego - boję się ciebie nie podchodź bliżej. Dlaczego to mówię? Bo już mnie konie i psy nauczyły, że jak zaprzeczam własnym uczuciom to tak naprawdę zamykam jakąś furtkę do porozumienia. One i tak wiedzą co jest pod spodem, co się ze mną dzieję. Wolę więc zagrać z knurem w otwarte karty. Ostatnio uczę się asertywności. Jak to było? Stanowczo, łagodnie, bez lęku… Przypominam sobie jak to one załatwiły między sobą tą sprawę , zbieram się na odwagę i uderzam kijkiem w ziemię między nim a mną ale nie ruszam się z miejsca. No , bez lęku to mi za bardzo nie wyszło, serce mi wali jak młot, ale zatrzymał się. Uszanował moją przestrzeń. Przestaję uderzać kijem w ziemię jak tylko on się zatrzymuje. Oddycham, powoli uspokajam się, serce zwalnia...Takich sytuacji było jeszcze kilka. Za każdym razem gdy stawiałam granice on je szanował. Na razie nie pozwolę mu się zbliżyć bardziej. Nie mam zaufania. Zresztą nie wiem czy on ma zaufanie do mnie. W końcu uciekł spod noża. Wcale bym się nie zdziwiła gdyby go nie miał. Wolę to sprawdzać małymi krokami, powoli, z uważnością. Kaizen w kontakcie ze świnią. Wiem, że gdybyśmy mieli więcej czasu moglibyśmy zbudować takie porozumienie świńsko-ludzkie. Takich przykładów z końmi mam bez liku. Wszystko zależy od intencji, otwartości, chęci budowania mostów zamiast murów, no i od wcześniejszych doświadczeń jakie koń miał z ludźmi. Prawie zawsze się to udaje…
No i miała być różowa świnka miniaturka z kokardką , a był duży szczeciniasty Knur. Dostałam pewnie to czego potrzebowałam teraz w tym momencie. Uważaj o czym marzysz bo jeszcze się spełni...