LifeFree.pl

O podróży za grosz z ekologią w tle, czyli eko-driving. (4)

Ryszard Kulik
Ryszard Kulik

29 kwietnia, niedziela

Wstaliśmy tradycyjnie około 7.00 po sennej nocy. Wiedzieliśmy już, że strajk trwa nadal i pociągi nie jeżdżą, od razu więc poszliśmy na stopa. Przeszliśmy całe nowe miasto, by znaleźć się na wylotówce. Po drodze natknęliśmy się na hurtownię warzyw i owoców. Pod płotem leżały skrzynki z odrzuconą żywnością. Ech, czego tam nie było... Nie zastanawiając się długo, wybrałem trochę pomidorów, naciowego selera, pomarańcze, kiwi i mango. Tak przygotowani wystawiliśmy kciuki i od razu zatrzymał się sympatyczny Francuz. Podrzucił nas na bramkę autostrady w kierunku Narbonne. Ruch o tej porze był jeszcze niewielki, więc uznaliśmy, że najlepiej będzie zjeść śniadanie. Było na bogato dzięki zdobycznym warzywom i owocom.

 

Gdy już się posililiśmy, przystąpiliśmy do łapania stopa z rewelacyjnym skutkiem. Najpierw arabski Francuz zabrał nas do Narbonne. Tam zaś od razu zatrzymało się małżeństwo, które podrzuciło nas do Figureas w Hiszpanii. Z radością pozostawiliśmy za plecami Francję, która generalnie nie sprzyjała naszej podróży. No, nie można tego oczywiście powiedzieć o wszystkich Francuzach. Ten ostatni nadrobił kilkadziesiąt kilometrów, by dostarczyć nas do Figureas, w dodatku pod samo muzeum Salvadora Dali. Chcieliśmy je zwiedzić, ale po raz kolejny puściły nam zwiedzacze, gdy zobaczyliśmy karnie ustawioną kolejkę do kasy, tak na godzinę stania. A tu wkrótce mamy połączenie do Barcelony. Pomachaliśmy więc Dalemu i poszliśmy na dworzec. Wsiedliśmy do pociągu jak do domu: dużo miejsca, wygodne siedzenia, ubikacja i woda online. Jak to dobrze być u siebie.

 

W Barcelonie mieliśmy dwie godziny do kolejnego pociągu do Madrytu. Z wielu atrakcji miasta wybraliśmy Gaudiego, a konkretnie kościół Sagrada Familia. Podjechaliśmy tam metrem. Ha, nie było to takie proste, bo nawet mając bilet, nie byłem w stanie przejść przez bramkę. Wrzucam bilet do szparki, ona go porywa i wypluwa jak trzeba, tylko bramka niewzruszenie trwa w zamknięciu. Podszedłem do innej bramki, a tam to samo. Okazało się, że cała maszyneria ustawiona jest na osoby leworęczne, więc gdy ja wkładałem w szparkę bilet, to otwierała się bramka obok. Po dojechaniu do celu i wyjściu na powierzchnię, momentalnie znaleźliśmy się w samym środku tłumu biegającego z aparatami fotograficznymi. O wejściu do kościoła mogliśmy zapomnieć, bo z jakiegoś powodu nie zapisaliśmy się na bilety jakieś dwa miesiące wcześniej. Nasze zwiedzacze już nie tyle puściły, ile przestały trzymać cokolwiek.

 

Dołączyliśmy więc skromnie do tych nieszczęśników, którzy wokół biegali z aparatami. Basia jakoś nie była przekonana do dzieła Gaudiego, ja natomiast jestem nim zauroczony. Jest w tym kościele pomieszanie kiczu i wyrafinowania. Cudne formy wypieszczone w każdym detalu i jednocześnie dziecięca fantazja połączona z nonszalancją. Największe jednak wrażenie niezmiennie robi na mnie ukrzyżowany kubistyczny Jezus z przyrodzeniem na wierzchu. Jest nagusieńki jak go Pan Bóg stworzył, choć w tym przypadku brzmi to cokolwiek dziwnie.

 

Z Barcelony pojechaliśmy do Madrytu szybkim pociągiem, który gnał 300 km/h. A za oknem hiszpański interior. Bezkresne i bezleśne przestrzenie niemal wyludnione. Żadnych pól uprawnych z wyjątkiem winorośli. Bardzo to dziwne, bo dominują one od kiedy wjechaliśmy do Austrii. Podobnie było we Włoszech, Szwajcarii, Francji, no i teraz w Hiszpanii. Gdyby ktoś z innej planety na tej podstawie wnioskował o tym, co jemy i pijemy, doszedłby niechybnie do przekonania, że ziemianie są alkoholikami, którzy nie mają nawet czym zagryzać.

 

W Madrycie mieliśmy niewiele czasu na przesiadkę do Salamanki. Było to o tyle kłopotliwe, że musieliśmy przemieścić się na inny dworzec – Chamartin. Ten, na którym wysiedliśmy, czyli Atocha, był ogromny. Problemem stało się samo wyjście z peronu, gdyż ta przestrzeń w Hiszpanii oddzielona jest bramkami. A one nie chciały nas puścić z naszymi biletami. W końcu pomógł nam ktoś z obsługi, jednak straciliśmy cenne minuty. Później był problem z wejściem na inny peron. Znów bramka i szukanie obsługi do pomocy. Gdy już weszliśmy na peron, gdzie miał przyjechać pociąg podmiejski wiozący nas na ten drugi dworzec, to okazało się, że przyjechał nie jeden tylko dwa – jednocześnie. Do którego wsiąść? Jeden był nowy i elegancki, drugi brudny i stary. Wybraliśmy ten pierwszy. Po czym patrzyliśmy, jak ten drugi odjeżdża, a my stoimy nadal. I tak przez kolejne 5 cennych minut.

Tagi

Komentarze

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treścia zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwe lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Warto przeczytać

Joga a Życie: O miłości do ego

Joga a Życie: O miłości do ego

Inspiracje
poniedziałek, 09 maja 2022, 19:58
Porzucanie ego, a raczej mówienie o tym, jest bardzo modne na ścieżce rozwoju duchowego. Co z tym ego nie tak, że ciągle mówimy o wychodzeniu poza nie.
Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Inspiracje
poniedziałek, 04 kwietnia 2022, 18:53
Kiedy zamykam oczy w Pozycji Góry to czuję, że ciało cały czas pracuje. Odpycham się nogami od podłoża, żeby nie upaść. Napinam mięśnie brzucha, pleców i pośladków, żeby utrzymać stabilną pozycję stojącą.

Zobacz również