LifeFree.pl

O podróży za grosz z ekologią w tle, czyli eko-driving. (9)

Pomyślałem sobie, jak bardzo wymagające jest nasze podróżowanie. To, co wcześniej zaplanowałem, jest nieustannie weryfikowane przez zmieniającą się sytuację. Zmieniamy zatem trasy przejazdu i odwiedzane miejsca. Nie wiemy, gdzie trafimy kolejnego dnia.
Ryszard Kulik
Ryszard Kulik

6 maja, niedziela

Wydawało się, że mamy dużo czasu. Do stacji kolejowej było około 40 km, a pociąg mieliśmy o 11.00. Około 8.30 staliśmy już na drodze i łapaliśmy stopa. Ale była niedziela i niewielki ruch. No i mieliśmy problem. Te 40 km ostatecznie pokonaliśmy w 5 godzin. Słabo. Co ciekawe, najdłuższy odcinek zrobiliśmy z portugalskim dziadkiem, który podrzucił nas dzień wcześniej w kierunku Soajo. Co za spotkanie! Na pociąg oczywiście nie zdążyliśmy, ale to był dopiero początek kłopotów. Gdy w kasie spróbowałem kupić bilet na kolejne połączenie do Francji, okazało, że miejscówek już nie ma, również jutro. Ani w dwóch pociągach do Madrytu. Utknęliśmy więc na dobre. No i co tu robić droga redakcjo? Było wczesne popołudnie, prawie cały dzień do zagospodarowania. Z mapy wynikało, że jesteśmy blisko Santiago de Compostela. Basia zaproponowała, żebyśmy tam pojechali. O 18.00 mieliśmy połączenie, więc chwilę pospacerowaliśmy po Ourense i zjedliśmy co nieco.

Miałem sceptyczne podejście do Santiago. Katedra kojarzyła mi się z barokiem, za którym nie przepadam. Jakież było moje zdziwienie, gdy znaleźliśmy się już przed kościołem. Wprawdzie większość fasady jest barokowa, ale jego południowa część to arcydzieło sztuki romańskiej. Sam kościół też jest romański, co najlepiej można dostrzec w jego wnętrzu. Potężne nawy rozchodzą się w formie krzyża. Panuje tutaj prostota i harmonia, a jednocześnie wnętrze jest naprawdę monumentalne. Pod ołtarzem umieszczono grobowiec św. Jakuba, do którego pielgrzymują ludzie z całej Europy. To miejsce, po Jerozolimie i Rzymie, należy do czołówki celów pielgrzymek. A marzeniem każdego pielgrzyma jest dotknąć muszli nad relikwiami świętego. No więc i my dotknęliśmy muszelki Jakubowej.

 Ale nie tylko katedra robi wrażenie, całe stare miasto ma niewątpliwy urok. Wąskie i kręte uliczki wyłożone granitowymi płytami, podcienia, okna i drzwi klimatem nawiązujące do architektury katedry. I to wszystko oświetlone zachodzącym słońcem. Chodziliśmy do późna, napawając się widokami w cieple kończącego się dnia. A na koniec zafundowaliśmy sobie kolację (wegetariańską pizzę) z winem. To wszystko, a szczególnie temperatura (dochodząca do 30 stopni) sprawiło, że Basia zupełnie wydobrzała i zaczęła mnie przepraszać za niedawne jeszcze marudzenie. Powiedziała, że jest jak baletnica, której przeszkadza rąbek własnej sukienki. Tak oto nasze drogi zeszły się ponownie.

 Gdy skończyliśmy kolację, było niedaleko do północy. Na 5.15 mieliśmy pociąg do Madrytu. Uznaliśmy więc, że te kilka godzin przekimamy w śpiworach naprzeciw katedry. Nie byliśmy zresztą jedynymi, którzy wpadli na ten pomysł. Tym bardziej czuliśmy się z tym w porządku. Ech, ten społeczny dowód słuszności.

 

7 maja, poniedziałek

Wstaliśmy po kilkugodzinnej drzemce w dobrej kondycji. Pojechaliśmy do Madrytu, a stamtąd do Barcelony. Tam trochę rozruszaliśmy kości, idąc prawie godzinę z plecakami na Ramblę. Zaraz potem wsiedliśmy do metra, by zdążyć na pociąg do Tuluzy. Z tą częścią podróży mieliśmy dylemat, ponieważ pani w kasie sprzedała nam miejscówkę tylko do Perpignon, informując, że dalej pociąg jest pełny. Jak już jechaliśmy, to nie za bardzo w to wierzyliśmy, bo w naszym wagonie siedziało tylko kilkoro ludzi. Kombinowaliśmy więc, jak tu dojechać bez miejscówki, czyli na gapę do samego końca. Sprawa rozwiązała się sama, gdy dojechaliśmy do Perpignon. Tutaj usłyszeliśmy, że pociąg dalej nie jedzie z powodu strajku. Kolejny raz nasze plany rozsypały się.

 Pomyślałem sobie, jak bardzo wymagające jest nasze podróżowanie. To, co wcześniej zaplanowałem, jest nieustannie weryfikowane przez zmieniającą się sytuację. Zmieniamy zatem trasy przejazdu i odwiedzane miejsca. Nie wiemy, gdzie trafimy kolejnego dnia. Nie wiemy też, gdzie spędzimy noc – w pociągu, pod gołym niebem lub pod płachtą. Zdaję sobie sprawę z ekstremalności takiego stylu. Jest w nim dużo niepewności. Czy znajdziemy jakieś odpowiednie miejsce, czy umyjemy się, czy będzie sucho, czy może spadnie deszcz? Sporo tych niewiadomych. Zawsze jednak jest jakoś i początkowe obawy rozpływają się w konfrontacji z rzeczywistością. Całe to doświadczenie jest wielką lekcją zaufania i pokory i nieustannego weryfikowania swoich wyobrażeń i planów. Prowadzi nas życie, a my się temu poddajemy. I ciągle ćwiczymy się w umiejętności czucia się wystarczająco dobrze w niekomfortowej sytuacji.

 W Perpignon wsiedliśmy do jedynego pociągu, który jechał. Tak oto trafiliśmy późno wieczorem do Nimes. To wyjątkowe miasto, gdyż najważniejsze zabytki pochodzą z czasów rzymskich. Jako że na dworcu dowiedzieliśmy się, że jutro o 7.26 jedzie pociąg do Brukseli, uznaliśmy, że jedyny dogodny moment na zwiedzanie to teraz. Idąc w kierunku parku, gdzie mieliśmy zamiar przenocować, zaliczyliśmy kolejne atrakcje: wyjątkowo dobrze zachowany, potężny amfiteatr, bramę miejską, świątynię Augusta i romańską katedrę. Był ciepły wieczór, wszędzie młodzież imprezująca przed jutrzejszym świętem – rocznicą zakończenia wojny.

 Do parku wchodziło się przez bramę, na której zauważyliśmy godzinę zamknięcia. Mimo, że 22.00 już dawno minęła, to brama była wciąż otwarta. No to wchodzimy. Park zajmował rozległe strome wzgórze, po którym wspinaliśmy się krętymi ścieżkami w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do spania. Po drodze zauważyliśmy, że parę ławek jest już zajętych przez ludzi śpiących w śpiworach. My w końcu doszliśmy niemal na samą górę, gdzie w labiryncie krzaków znaleźliśmy dogodne miejsce.

Tagi

Komentarze

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treścia zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwe lub naruszające zasady współżycia społecznego.

Warto przeczytać

Joga a Życie: O miłości do ego

Joga a Życie: O miłości do ego

Inspiracje
poniedziałek, 09 maja 2022, 19:58
Porzucanie ego, a raczej mówienie o tym, jest bardzo modne na ścieżce rozwoju duchowego. Co z tym ego nie tak, że ciągle mówimy o wychodzeniu poza nie.
Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Joga a Życie: O grawitacji, balansowaniu i zaufaniu do siebie

Inspiracje
poniedziałek, 04 kwietnia 2022, 18:53
Kiedy zamykam oczy w Pozycji Góry to czuję, że ciało cały czas pracuje. Odpycham się nogami od podłoża, żeby nie upaść. Napinam mięśnie brzucha, pleców i pośladków, żeby utrzymać stabilną pozycję stojącą.

Zobacz również