Pieczenie chleba jako eksperyment i metafora życia.
Piekę chleb. Uczę się. Wciąż na nowo podejmuję kilka prób na przestrzeni ostatnich lat. Nie poddaję się. Zależy mi.
Życie to ciągły eksperyment. Lubię tak myśleć o moim podejściu do rzeczywistości. Czasem mnie to gubi.
„Operacja się udała. Pacjent nie przeżył.”
Ja jednak wciąż szukam. I operuję dalej.
Zniechęcona chlebowymi porażkami, tudzież brakiem chlebowych sukcesów, rezygnowałam. Ale po jakimś czasie się odradzam. Wola i determinacja powraca. Bo znam ten smak i naprawdę chcę jeść mój chleb i karmić nim moich bliskich i częstować nim moje bratnie dusze.
Więc tym razem podchodzę do projektu na serio. Mówię sobie: - Spokojnie Kaśka, następnym razem wyjdzie lepiej, to nic. Poprzedni się udał. Radocha! Ten z zeszłego tygodnia ? Załamka. No ale biorę kartkę, na której zanotowałam przepis i dodaję wnioski i obserwacje. Na serio. Serio jak jakiś naukowiec, hmmm Naukowczyni. I jaki wniosek z poprzedniego eksperymentu? Za mało oliwy w blaszkach. Przywarł mi spód. Z trudem oderwałam od formy. Dolna skorupka została. Dno… Wygląda żałośnie, taki pokiereszowany, oberwany.
No nic, nie poddaję się. Poprzedni wyskoczył z formy elegancko, ale był za mało słony. Więc notuję. Więcej soli. Krok do przodu. Krok do tyłu. Ech żyzń. Tak to już jest. Takie jest życie. I te inne hasła. No ale tak to kurde już jest.
Co mnie ratuje? Nadzieja i pogoda Ducha. Nie wyszło. Kij w to. Za tydzień jadę z tym koksem znowu. No i żal mi tego zakwasu, nie mogę go zmarnować. Chcę go dokarmiać i podtrzymywać i darzę go wręcz czymś na kształt sympatii.
Eksperyment. Czasem się powiedzie, czasem nie. Czasem wymyka się spod kontroli. Takie czasem lubię najbardziej.
Przypomina mi się też rozmowa z synem. Chciał ze mną zasnąć i żebym mu poczytała. Zostałam z nim, aż zaśnie i zeszłam na dół. Okazało się to ściemą ! Ten bezruch i pozorowana nietomność była zagrana z premedytacją. Chwilę po moim wyjściu w pokoju paliło się światło a młody bawił się w najlepsze. I to z szelmowskim uśmiechem, przyłapany na tym po chwili. No w takich chwilach zaczynam się poddawać. I mówię:
- Zaoferowałam towarzystwo w zasypianiu. Przepadło. Teraz drugi raz całego cyklu nie będę powtarzać. Idę czytać książkę, i to swoją, a nie tę o strażakach. – Foch, trzaskanie drzwiami (jego). No wiec ja już w głowie mam cały ten natłok, czy nie przesadziłam, czy to było stawianie granic, czy już szantaż, czy wzbudziłam poczucie winy, czy po prostu stanęłam za sobą? Serio, kiedy ja takie napady myśli przestanę mieć, chyba nigdy… Anyway. No dobra, po chwili przychodzi z marsową miną i z kartką. Na niej zapisana jakaś wiadomość, piktogramy, hieroglify, grypserka.
- Zezłościłeś się ? – zgaduję.
- Tak. I żałuję.
- Czego?
- Że nie zasnąłem jak byłaś w pokoju. – doprecyzował. Kurde czyli jednak przemyślał, czy wywołałam u niego poczucie winy? Masakra… Zostaw to Kaśka.
- Nie przejmuj się. Następnym razem skorzystasz. Połóż się obok, ja będę sobie czytać, będę miała zapalone światło, odwróć się, żeby Cię nie raziło. - Zasnął. Tym razem się udało. Nie przejmuj się, nie wyszło, następnym razem dasz więcej oliwy i więcej soli.
Aż do następnych chlebowych wniosków. Chlebowy ideał przede mną. Ale wiem, znam, jadłam. Więc znam kierunek. Oderwany, biedny, odizolowany a jednak chrupiący spód świetnie smakował z pastą tahini, jeszcze na ciepło.
Przygarnij więc swoją „ porażkę” i zrób z niej coś dobrego. Taki porażkowy recykling. Wtórny obieg błędowi, nie błędny. Wyrzuć narzekający umysł. Odpuść przeszłość. Odpuść to , co było, ten chleb, co nie wyszedł, te usypianie. Nie udało się tym razem. A raczej – tamtym – już przeszłym. I nie trać nadziei. Ja gadam do zakwasu i do chleba. Rośnij, rośnij. Może to nie pomaga, pomyślicie, ale i nie zaszkodzi. Programowanie wody? Szarlataneria i bzdura! Ale jakoś wodę święconą w chrzcielnicy łykamy jak pelikan… No ale i tak będę gadać do zakwasu i do chleba i do kwiatków też gadam. Pani z pieńkiem.
Zabrakło mi dziś odwagi? A taka jestem niby odważna… Trudno. Śmierć!
Pozwoliłam na „stopę w drzwiach” ? A taka już miałam być na to uważna… Stało się. Zdechł pies.
Następnym razem będę wiedzieć. Może. Jest szansa.
Zakop. Przyklep ziemię. Polej wódką. Nie drąż. Adieu.
Nie ma życia bez śmierci. Umarł król. Niech żyje król!