Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy dowiedziałam się o możliwości 24 godzinnej internetowej obserwacji orlicy (samicy bielika zwyczajnego) wysiadującej jaja. Znalazłam. Obserwowałam. Cóż nie minęło nawet 15 minut, gdy rozłączyłam się z uczuciem rozczarowania własnymi oczekiwaniami, że niby „co to ona miała na tych jajkach robić”. A robiła NIC, a właściwie, jak to ptak, siedziała na jajkach… heh. Ptaki drapieżne wysiadują jaja (jedno lub dwa, z których najczęściej przeżywa to pisklę, które pierwsze się wykluje) od 38 – 48 dni, rzadko samiec je w tym zmienia… Pomyślałam: maskara jakaś… tak po prostu siedzieć? Często, gdy zamykam oczy, widzę spojrzenie tej orlicy: głębokie, spokojne, dostojne… jakby robiła najważniejszą rzecz na świecie. Robi to, co ma być zrobione. Chwila po chwili. Bez wysiłku.
Jeszcze o zwierzętach. Niedługo potem oglądałam film dokumentalny o jakiś waleniach, co płyną wzdłuż wybrzeży Chile ok 10 miesięcy, tylko po to, by w odpowiednich warunkach urodzić potomstwo… i wracać kolejne 10 miesięcy. Heh… taka podróż, tyle czasu, tylko po to, by urodzić i wrócić? I tak rok w rok? Robi to, co ma robić, chwila po chwili. Bez wysiłku.
W końcu motyle migrujące z Kanady do Meksyku na zimę. To dopiero „bezsens” - motyl zaczyna podróż i nigdy nie doleci do jej celu (kilkanaście tygodni, a żyje 3-4 tyg), w czasie tej wędrówki daje nowe życie i umiera, a jego potomstwo leci dalej… i tak piąte pokolenie zimuje, a następne rusza z powrotem na północ, 4-5 pokoleń. Lecą… i cel nie ma dla nich znaczenia, jakby rozumiały, że do nich należy tylko mały kawałek drogi i to jest to, dlaczego żyją i dlaczego lecą. Dla swojego kawałka. Dla swojej Drogi. Dla ruchu skrzydeł. Robią to co ma być zrobione. Chwila po chwili. Bez wysiłku.
I właśnie wczoraj obejrzałam film z cyklu „na faktach”, zresztą na podstawie obszerniejszej książki, a mianowicie Kwiat Pustyni. I nie chcę tu poruszać tematu obrzezywania żywcem trzyletnich dziewczynek w Somali oraz całej historii słynnej top modeliki. Moją uwagę przykuł motyw wypasu owiec przez dzieci i somalijska ludność. Ludzie ci chodzili z tymi swoimi stadkami przez pustynne skaliste tereny Afryki. Dlaczego oni nie mieli poczucia, że coś jest nie tak? Że monotonia, nuda? Bez sensu? No dobra, żeby było mięso i mleko. Jedzenie. Życie dla samego życia. Bez wyraźnego celu, rezultatów, efektów. Robią to co ma być zrobione. Chwila po chwili. Obserwując, słuchając, czując… W kontekście dzieci – bez zabawek… szkoły…bez wysiłku.
Ja rozumiem, i głęboko wierzę, że tak jest z każdym człowiekiem. Ma to w sobie. Tę indywidualną, niepowtarzalną Drogę. Każdy, jeśli tylko zaufa sobie, Mądrości, którą w sobie ma, doświadczy tego, czego szuka w chwili obecnej. Tylko czasem (bądź stale) tracimy kontakt ze sobą, ze swoim centrum. I się gubimy, dając się wkręcić w pożądanie i dążenie. A życie staje się walką o przetrwanie, nieustającym pędem do wyimaginowanego szczęścia.
Kto nam powiedział, co by nie rzec „wdrukował”, że żeby żyć, czuć życie, być spełnionym, szczęśliwym – musimy być jacyś, najlepiej inni niż jesteśmy? No i to nasze życie też powinno być jakieś takie bardziej „sensowne” i dynamiczne. I w ogóle to powinniśmy robić coś powszechnie przyjętego za „sensowne” i z efektem. Coś innego niż to, co JEST robione. Kto ustanowił, że będziemy szczęśliwi, jak będziemy mieć/osiągniemy to i tamto, albo zdarzy się to i to. Albo jak będziemy odnosili sukces w jakiejkolwiek dziedzinie… od relacji i rodziny do pracy zawodowej? Skąd wzięła się myśl, że jak powiemy to, co myślimy, co jest w nas, to ktoś może nas zranić i będziemy cierpieć, a tym samym będziemy nieszczęśliwi? Kto powiedział i dlaczego uznaliśmy to za prawdę, że jak będziemy cierpieć to będziemy nieszczęśliwi?
Chyba największą iluzją jest utożsamianie szczęścia z poczuciem zadowolenia, satysfakcji, sukcesu i sensu, „dynamiki” i jakiegokolwiek odczuwania czegoś, co nazywa się potocznie „pozytywne emocje”. A tym, co funduje nam społeczeństwo i kultura jest permanentne niezadowolenie z siebie samego. A tym samym z innych.