9 maja, środa
W Bazylei byliśmy po 6.00 rano. Poszliśmy na starówkę, by zobaczyć katedrę i ratusz. No cóż, po takich atrakcjach poprzedniego dnia trudno nas czymś zachwycić. Ale za to było spokojnie i nie spieszyliśmy się. Basia stwierdziła, że ma dość gonienia i chce bardziej poczuć atmosferę miejsc, które odwiedzamy. Zgodziłem się z nią, bo rzeczywiście za dużo jest pośpiechu w naszej podróży. Za dużo zaliczania atrakcji, a za mało prostego doświadczania tego, co jest. Tak, dobrze jest zadać sobie podstawowe pytania, po co tu jesteśmy, na czym polega podróżowanie, co jest ważne w tym, co robimy. Już niedługo te pytania wybrzmią pełnym głosem.
Póki co pojechaliśmy do Spiry zobaczyć największy na świecie kościół romański. Dojeżdżając do miasta, już z pociągu widzieliśmy dwie wyróżniające się wieże. Poszliśmy więc w tamtym kierunku, ale kościół, którego były częścią, nie wyglądał na wspomnianą katedrę. Ta, jak się okazało, znajdowała się w odległości około kilometra w przeciwnym kierunku. Po przejściu obok zabytkowej bramy znaleźliśmy się na szerokim deptaku, na końcu którego wyrastała rzeczona katedra. Po lewej i prawej ręce wznosiły się wypieszczone kamieniczki typowe dla niemieckiego miasteczka.
Romańska katedra z każdym krokiem rosła w nieprzyzwoity sposób, aż urosła do takich rozmiarów, że w całości nie chciała zmieścić się w kadrze mojego szerokokątnego obiektywu. Przypomniałem sobie te wszystkie nieliczne kościoły i kościółki w Polsce z tamtych czasów. Większość z nich zmieściła by się w absydzie katedry w Spirze. Największa z nich – kolegiata w Tumie – wydaje się prawdziwym karłem w porównaniu z tym, co mieliśmy przed oczami. Wtedy, gdy katedra była budowana, Spira liczyła około 500 mieszkańców. O co więc chodziło w tym wszystkim? Komu był potrzebny taki kościół? Otóż to! Z Bogiem nie miało to nic wspólnego. Ta megalomania służyła wyłącznie podkreśleniu prestiżu władzy cesarzy rzymskich narodu niemieckiego, którzy rywalizowali z papiestwem o prymat w ówczesnym świecie. Ogromny kościół pokazywał, kto jest prawdziwym pomazańcem bożym i komu należy się podporządkować.
Tak czy owak moja percepcja ukierunkowana na sztukę i architekturę romańską w pełni została zaspokojona. Delektowałem się zaokrąglonymi łukami sklepień, okien i portali. Okrągłe absydy i wysmukłe wieże dopieszczały moje romańskie receptory. A potężne wnętrze ze swoją prostotą i skromnym wystrojem subtelnie podkreślanym grą świateł co rusz wywoływało we mnie westchnienia zachwytu. Jak to możliwe, że to wszystko przetrwało niemal 1000 lat (choć przecież poddawane było renowacji jeszcze całkiem niedawno). Basia zaproponowała, byśmy przy katedrze zjedli śniadanie. Tak oto zaspokoiłem głód nie tylko romański.
Przed katedrą, na placu znajduje się potężna chrzcielnica, która jednak od jakiegoś czasu zmieniła swoją funkcję. Podobno przy wyborze nowego biskupa wlewa się do niej 1500 litrów wina i każdy mieszkaniec może pić do woli. Takie to teraz ludzie praktykują ścieżki do Pana Boga. Spirytus sanctus. Jedliśmy to śniadanie, a ja już myślałem o dalszej drodze. Dobrze byłoby nie marnować czasu i zdążyć na najbliższy pociąg do Hanoweru, a następnie do Goslaru i Quedlingburga. Ale obiecałem Basi, że się nie będziemy spieszyć, więc zagryzłem jeszcze jedną kromkę. Po śniadaniu ruszyliśmy na dworzec, ale po drodze Basia chciała jeszcze wysłać kartki na poczcie. Zajęło nam to jakieś dodatkowe 4 minuty. Dochodząc do dworca, widzieliśmy jak nasz pociąg wjeżdża na peron. I gdy już wydawało się, że możemy na niego zdążyć, to właśnie odjechał bezpardonowo.