Mam bardzo dużą niechęć do słowa "rewitalizacja". Wywołuje we mnie opór i gęsią skórkę. Jak pisze Thich Nhat Hanh "Słowa czasem chorują i trzeba je uzdrowić." Słowo "rewitalizacja" zachorowało bardzo, bo ma już niestety niewiele wspólnego z przywracaniem życia, w szczególności jeśli odnosi się to do przyrody. Rewitalizacja przyrody ma w zamyśle głównie użyteczność dla człowieka, kontrolę i zabijanie jej. Beton, wycinka, regulacja. Ach i moje "ulubione" dwa słowa razem to "rewitalizacja nieużytków", które mi się bardzo kojarzą z przyzwoleniem na dalszą eksploatację Ziemi i pogardą dla dzikości. Rewitalizacja daje często nową odsłonę życia, w której życia, dzikości i wolności jest coraz mniej. To życie jakie my oferujemy przyrodzie odzwierciedla życie jakie jest w nas.
Jeśli coś wymaga rewitalizacji, to nasze serca i nasze rozumienie miłości (o tym też pisze właśnie Thich Nhat hahn, o chorobie słowa miłość). W sposobie jaki kochamy jest mnóstwo pożądania, chciwości, niezaspokojonego apetytu, kontroli i dominacji. W taki sposób kochamy siebie, innych i Ziemię. Ciągle podporządkowujemy siebie, innych, przyrodę jakiejś wizji, która nie pozwala im być takimi jakimi naprawdę są. Nie kochamy naszych ciał, naszych smutków, złości, chcemy okiełznać naszą niedobrze wychowaną dzikość i przy okazji nie pozwolić na nią innym. W buddyźmie podstawowym elementem miłości jest przyjaźń. Czy przyjaciela chce się nieustannie, na siłę i siłą zmieniać?
Jakby wyglądał świat, gdybyśmy w nasze rozumienie miłości wpuścili więcej przyjaźni, współczucia, radości, wolności?
Jakby wyglądał świat, gdybyśmy poddali rewitalizacji nasze serca?
Bo tylko przez czucie na nowo połączymy się z Ziemią.
Źródło: Płynąca z lasami