Heroina mała dzikie serce. Mieszkała w małej miejscowości, zwanej Zadupie. Dni Heroiny były podobne do siebie. Uwierała ją ta monotonia. Ponad wszystko kochała grać, tańczyć i śpiewać. Oddając się swym codziennym obowiązkom, takim jak pranie w rzece, gotowanie strawy i mycie podłóg szmatą na kolanach, oddawała się wizjom o występach w blasku reflektorów. Skrycie marzyła, żeby rzucić to wszystko w pierony i wyjechać do Nowego Jorku.
Nikt nie wiedział o ukrytych talentach Heroiny, ponieważ odgrywała swoje sztuki w ukryciu, w lesie, pod osłoną nocy. Lub w samotności, w izbie, gdy nikt nie patrzył.
Heroina mieszając gęstą fioletowobrązową masę drewnianą chochlą w garze, odpływała myślami daleko za ocean. Kolekcjonowała i agregowała w myślach małe drobiazgi z jej otoczenia, które wbijały się w jej hipersensytywne serce jak drzazgi. W jednym z takich segmentów były dźwięki. Na przykład dźwięk kosiarki za oknem. Gdy sąsiad wyjeżdżał na włości swoją diabelską machiną, by dokonać rytualnych obkoszeń, czuła, że dotyka limesu swojej pojemności. Mierził ją ten dźwięk. Wiadomo, chłop ma swój obowiązek. Skosić trzeba. Ale przyglądała się temu, dlaczego właściwie ten dźwięk? No właśnie, skosić trzeba. Jakie to smutne. I już samo przekonanie przyprawiało ją o ciarki na plecach.
- „Ja pitolę!” – pomyślała Heroina. - „Czy ta trawa nie może sobie rosnąć? Przecież nie ma nic fajnego w takim ogolonym trawniku. Nuda. A gdzie mlecze, koniczyna i stokrotki? Musi być wszędzie równo?”
Spojrzała na dół, na swoje nogi pod wzorzystą spódnicą i uświadomiła sobie, że to może nie chodzi o trawnik za płotem. Ale nie napiszę przecież, że pomyślała o swoich nieogolonych nogach, bo część czytelników mogłaby mieć wewnętrzne „ fuuuj”. Mogłoby to hipotetycznie naruszyć czyjeś poczucie estetyki. Heroiny na billboardach mają nieowłosione piszczele i tego się trzymajmy.
Dźwięk kosiarki wiercił jej dziurę w głowie, a ona bezwiednie wierciła dziurę w powidłach śliwkowych, jakby jedynie zupełnie niechcący zapobiegała przypaleniu ich do spodu garnka. Taka już była. Znakomita kucharka, intuicyjna. Potrafiła ugotować coś z niczego. Wszyscy chwalili jej dżemy. Ale ona chciała czegoś więcej. Chciała reflektorów. Nie przetworów.
Badała dalej. Tę kosiarkę. Co ona jej robi? Niech se chłop przecież kosi, jego sprawa! I w tym momencie zmroził ją lęk. A co będzie, jak przyjdzie kuma z domostwa obok i wścibskim wzrokiem wyłapie nieskoszoną trawę, sięgającą ponad kostki? A co będzie, gdy zauważy też tę pajęczynę w rogu? Tak, Heroina mieszkała z pająkiem… Nie zabiła go, nie przetarła pajęczyny szmatą. Zaprosiła go i dała mu na imię Cienkosław. Miał takie śmieszne cienkie nóżki. Wiedziała, że nie miał by z nią żadnych szans. Wystarczyłby jeden ruch. Zrobiło się jej go żal. Mimo, że mama ją uczyła, jak dbać o obejście i powtarzała, że pająki są absolutnie niedopuszczalne, po prostu nie umiała tego zrobić. Cienkosław był jej przyjacielem. Był jej jedynym widzem, gdy w samotności odstawiała swoje eksperymentalne performance. Podziwiał w milczeniu i w uwielbieniu. Może nawet klaskał, ale miał mięciutkie odnóża na końcach i nie było słychać. Cienkosław był jej wiernym fanem i umiał dochować tajemnicy. Czuła się przy nim bezpiecznie i swobodnie. Mogła sprawdzić przy nim, jak to jest być sobą, w pełni. Gdy lato minęło jesiennymi wieczorami snuli wspólne plany. Mówiła mu, że zabierze go ze sobą na Broadway i że zawsze będzie go stawiać w pierwszym rzędzie, na pudełku po czekoladkach od fanów.
Dźwięk kosiarki umilkł. Heroina odstawiła powidła do ostygnięcia.
Ale będzie musiała do nich wrócić nazajutrz.
Dobre powidła śliwkowe najlepiej smażyć kilka dni.
A czy Ty masz w sobie taką postać? Albo kilka innych? Skąd pochodzą, kim są? Jak mają na imię i co je mierzi?