Uważam i mam ku temu solidne podstawy, że joga śmiechu jest po prostu nowym rodzajem jogi, która po prostu inną drogą prowadzi do tego samego wierzchołka jogicznej piramidy jakim jest samadhi czyli wyzwolenie naszego ducha z zewnętrznych społecznych uwarunkowań i zależności nie służących już nam na naszej drodze ku szczęściu i samorealizacji. Na dodatek mam podstawy ku temu by głosić, że droga ta może być nawet bardziej przystępna dla większych rzesz ludzi nie mających jeszcze doświadczeń z jogą, za to dla joginek i joginów może być doskonałym uzupełnieniem ścieżki rozwoju o jakże ważny komponent radości. Jak każdy rodzaj jogi czy w ogóle gimnastyki, joga śmiechu przynosi najlepsze efekty nie jako jednorazowa ciekawostka lub aktywność podejmowana chaotycznie metodą nagłych prozdrowotnych „powstańczych” zrywów od wielkiego dzwona, lecz na zasadzie sumiennej regularnej praktyki.
Wiem, że idea, że śmiech można praktykować na zasadzie jogi, może wzbudzać opór umysłu broniącego naszych dotychczasowych schematów. Wiem również, że wielu ludzi ma mocno już ukształtowane systemy poznawcze przekonań, postaw i praktyk oraz ograniczone zdolności tudzież chęci przyjmowania innowacji. Niemniej o tym, że nasze ciało i umysł są powiązane piszą dziś najwybitniejsi biolodzy i psycholodzy, a wiedza, że zadbanie o to, że byśmy dobre czuli się w swoich ciałach przyczyni się do dobrostanu umysłu i ducha wydaje się być powszechna. W mojej opinii hatha joga tudzież inne style jogi pracujące z ciałem (vinyasa, astanga, kundalini, itd) czyniąc nasze ciało bardziej elastycznym również powinny czyni
bardziej giętkim i bystrym umysły a serca otwartymi. Dzisiejsza nauka jednoznacznie mówi o zjawisku „body-mind” porzucając kartezjańskie oddzielenie psyche i somy i identyfikacje człowieka z samym rozumem. Niemniej również nasze jogowe środowisko nie jest wolne od ludzkiej słabości przywiązania do form i różnych gurudżich w miejsce ducha i słuchania swojego serca. Mahatma Gandhi, człowiek któremu pokojowymi metodami wyprowadzając z Indii angielskich kolonizatorów udało się dokonać niemożliwego dla umysłowości jemu współczesnych, sformułował prawo, które jego zdaniem sprawdza się przy wprowadzaniu wszelkich innowacji i może być pociechą dla wszystkich ludzi, którzy z radością stawiają pierwsze kroki pokazując innym zupełnie nowe przestrzenie będać „zmianami jakie chcą zobaczyć w świecie”. Brzmi ono następująco „najpierw będą cię ignorować, potem będą cię wyśmiewać, później zaczną z tobą walczyć, a na koniec zwyciężysz”. Mając w tyle głowy myśl tak ważnego dla mnie autorytetu, robiłem swoje i mam poczucie, że po kilku latach wprowadzania jogi śmiechu w Polsce dochodzimy do ostatniego „zwycięskiego” etapu popularyzacji i ugruntowania statusu metody. Prawdopodobnie zawdzięczamy to prostocie tej idei i ważnej potrzebie radości i optymizmu w pełnym stresu i wyzwań świecie, jak trafnie dawno temu zauważono w Indiach, ery Kali.
Owszem, trochę się z nas naśmiewano najczęściej dając przykre świadectwo swoich uprzedzeń i ograniczonych zdolności poznawczych, mniej liczni podejmowali próby walki, ale idąc śmiało naprzód, wydałem pierwszą polską książkę popularyzującą metodę - „Jogę śmiechu. Drogę do Radości”, stworzyłem pierwszą instytucję w naszym kraju kształcącą i certyfikującą instruktorów, a także napisałem własny podręcznik w oparciu o który organizuję szkolenia. Przy okazji metoda wzbudziłem duże zainteresowanie wielu mediów i w całej Polsce zainteresowanie jest duże, na warsztatach nieraz brakuje miejsc, a kursy instruktorskie pierwszego stopnia skończyło 400 osób.