Uważność na myśli i odczucia w ciele
Im dłużej praktykuję uważność, tym bardziej doceniam jej uniwersalność. Umiejętność zauważenia i nazwania emocji oraz fizycznych doznań w ciele w trakcie ich trwania powoduje, że nie porywają mnie do końca. Zachowuję w tym wszystkim świadomość. Trzęsie się we mnie, targa mną, ale to zauważam i nie walczę z tym – wręcz przeciwnie pozwalam na to, obserwując co się ze mną dzieje, na jakimś wewnętrznym metapoziomie z wielkim zaciekawieniem. Kto kogo obserwuje?! Nie znalazłem jeszcze na to odpowiedzi, ale ważniejsze, że to działa. Podstawową kotwicą uważnego bycia jest dla mnie oddech. Dopóki jestem jego świadomy, wiem, że naprawdę żyję, nawet jeżeli jest mi bardzo, bardzo ciężko.
Intensywny ruch
W codziennym życiu zauważam zbawienny wpływ ćwiczeń fizycznych na zdrowie psychiczne. Lubię pływać, jeździć na rowerze, praktykować jogę. Wszystko to robię w zakresie tlenowym, czyli nie zajeżdżam się – jest to dla mnie bardziej medytacja w ruchu niż trening. Najlepsze efekty przynosi systematyka, ponieważ będąc w ogromnym dole nie miałem ochoty NIC robić. Ale robiłem to, co zwykle, bo nawyk był silniejszy i ruch przynosił mi ulgę. Jednak dopiero zupełnie nowa aktywność, taka, podczas której przez godzinę lało się ze mnie spowodowała, że razem z potem zeszło ze mnie całe napięcie i poczułem się jak nowo narodzony!
Wtedy dotarło do mnie, zrozumiałem, to było wręcz jak olśnienie, że życie jest za krótkie aby traktować je zbyt poważnie! To nie był koniec problemów, ale to był moment, od którego zaczęło być lepiej.
Żaden z powyższych sposobów nie jest remedium na wszystkie doły. Tak jak pojedyncze koło ratunkowe nie gwarantuje przeżycia w morskich odmętach. I chociaż przemoczony emocjami do suchej nitki, zanurzając i wyciągając głowę na powierzchnię, związuję te koła razem, robiąc z nich tratwę. Wdrapuję się na nią i moje szanse na przetrwanie rosną. Dobijam w końcu do brzegu. I zdaję sobie sprawę z tego, że prędzej czy później znów niespodziewanie mogę się obudzić pośrodku kipieli – godzę się na to, ale się tym nie martwię. Idę do przodu.
Myślę, że każdy z nas ma swoje koła ratunkowe, które mogą się zmieniać – za każdym razem może działać coś innego. A jakie są Twoje sposoby na trudne chwile? Zachęcam do podzielenia się nimi w komentarzach – niech będą inspiracją dla innych znajdujących się w potrzebie.