Od zawsze żywiłam sympatię do samosiejek. Przypominają mi o dzikości i wytrwałości. W czasach, gdy ziemia jest coraz bardziej spragniona, każda roślina, która chce na niej wyrosnąć jest darem, jest gościem, który mimo trudów zawitał i ma bardzo silną wolę, żeby pozostać. Wokół naszego kasztanowca pojawiło się w tym roku przynajmniej z sześć małych samosiejek. Pielęgnujemy je i im bardzo kibicujemy, bo to akt odwagi postanowić rosnąć, gdy inne drzewa usychają, gdy jest coraz mniej życia na Ziemi.
Samosiejki przywodzą mi na myśl historię o odpuszczeniu kontroli i na pozwolenie sobie na zaufanie do przyrody, z którą ciągle walczymy, bo my wiemy lepiej. Ile energii wkładamy w to, by pozbyć się "nieproszonych gości" z pięknie przystrzyżonego trawnika? Ja go nie mam, natomiast w zeszłym roku miałam chyba najwyższe pokrzywy w mieście, w tym roku pośród wielu gości pojawiła się też brzoza i krzaki dzikich śliwek, które dzieci bardzo chcą zostawić, żeby im pozwolić rosnąć i mieć w nich kryjówkę. A niech tak się stanie. Rosną szybko. Będzie więcej tlenu, zieleni, cienia i więcej kryjówek.
My ludzie mamy konflikt z dzikością. Jest to przede wszystkim nasz konflikt wewnętrzny, bo z jednej strony gdzieś głęboko słyszymy ten zew dzikości i mamy wielką tęsknotę, a z drugiej strony przecież nie wypada być takim niepoukładanym, takim... wolnym. Nie wypada być wolnym...
Samosiejka kojarzy mi się z takim dzikim błyskiem w oku, który mają dzieci. Z iskrą życia. Te iskry to takie samosiejki, które kiełkują w dzieciach i w dorosłych. Niestety, często nawet ich nie zauważamy, nie pielęgnujemy, albo je zabijamy tak szybko, że nawet nie zdążą się przebić przez skorupkę nasionka. Wszyscy nosimy w sobie samosiejki dzikości i życia . Są tam w ciemności i ciszy serca. Cierpliwie czekają aż odpuścimy kontrolę i nasz poukładamy plan i podlejemy zaufaniem wolność.
"Rośnij dziko, zgodnie ze swą naturą, podobny do owych turzyc i zarośli, które nigdy nie zmienią się w angielską trawę."
Henry David Thoreau
Źródło: Płynąca z lasami