Badam moją ambiwalencje do życia w mieście. Przyglądam się, na ile urodzenie się w mieście od narodzin przekracza moje granice. Medytuje wieczorem na wzgórzu przy ulicy. Słyszę świerszcze, które poruszają we mnie dzikie. Słyszę sznury aut i czuję się jakby walec rozjeżdżał wewnątrz moje ciało. Jest mi niedobrze.
Dlaczego ludzie wymyślili świat, który tak bardzo nam nie sprzyja? Nie tylko innym istotom, które muszą przedzierać się przez szpary w betonie i znajdywać nowe ścieżki, gdy stare zostały zabudowane kolejnymi modnymi blokami. Ten świat nie sprzyja nam. Gdy myślę o odpoczynku, to nie mam wizji siebie siedzącej przy zabetonowanej drodze wsłuchującej się w nieznośnie przeszywający hałas maszyn. Nie chcę budować takiego świata dla swoich dzieci, ani dla innych. Nie chcę, żeby nosiły w sobie poczucie, że ten betonowy, pełen cierpienia i spalin świat, to miejsce, do którego z jednej strony muszą się zaadaptować, a z drugiej strony gdzieś głęboko będą czuły, że to nie jest ich miejsce.
A jakie jest to nasze miejsce? To dzikie, wolne, życzliwe, ciepłe miejsce, które nosimy głęboko w nas. Gdy je odnajdziemy, może wtedy też taki też będzie świat wokół nas.
Źródło: Płynąca z lasami