Absurdalna sprawa. Z jednej strony dążenie do kontroli siebie i innych, emocji i zachowań – tak żeby pasowało do wyobrażeń, że ma być jakaś, jakiś, jakoś… najlepiej idealnie. Z drugiej paraliżujący lęk przed utratą kontroli, lęk tak nieokreślony, że trzeba coś z nim zrobić. Najlepiej przykryć złością i agresją. To jest dość namacalne, łatwo nazwać… pobiczować się… i wrócić do błędnego koła lęku i złości. A jako, że w świecie iluzji idealności nie uchodzi krzywdzić innych, no to innych nie. Ale siebie? Nikt nie zauważy. Więc zalewamy, puszczamy z dymem, „wyrzygujemy” emocje, uciekamy w „ekran”, trening, zakupy i inne… nieustanie dążąc do czegoś i nie mogąc zaznać zadowolenia.
Więc najprościej jest dowalić sobie (często nieświadomie), byle tylko nie czuć tego nieokreślonego… Tymczasem skonfrontowanie się z tym, w prawdzie akceptującej obecności (faktów, a nie ocen), przynosi uwolnienie jako skutek uboczny, kończąc nieustające dążenie do jakiegoś mniej lub bardziej określonego celu, przekształca drogę – działanie w cel sam w sobie, gdzie w każdej chwili coś się dzieje, bo nie ma zwykłych chwil. Wszystko jest ważne i bezcenne. Czerpiesz z tych chwil do syta.
Tak, trzeba odwagi by stanąć w prawdzie, by iść w kierunku lęku… nie wszyscy są na to gotowi. Każdy ma swoja drogę. Niektórych to ona prowadzi, nie zawsze tam gdzie chcą… inni świadomie wybierają i z każdą chwilą tworzą swoją drogę, przyjmują odpowiedzialność za swoje życie, to też zawsze są we właściwym miejscu.
Z różnych powodów kulturowych nie dostaliśmy lekcji z „czucia”, ani w domu ani tym bardziej w szkole. Lekcji z czucia bólu („nie bolało tak bardzo, zobacz jaki ptaszek...”), z czucia smutku („nic się nie stało, zobacz jaki ładny miś”), z czucia złości („nie złość się bo złość piękności szkodzi- czyli będziesz brzydka”) i w końcu z czucia lęku („nie bój się, nie będzie bolało”). Bez prawa do czucia tego co się czuje, przyjmowania z otwartością i oddawania dalej – bez tej fundamentalnej AKCEPTACJI, zatracone zostało zaufanie i szacunek do samego siebie. Niejako zerwany kontakt z tym co w nas najgłębsze. Zaburzone przyjmowanie, trawienie i puszczanie dalej… EMOCJI. Cóż jest to cena „grzeczności”, „powinności” i „muszę” no i „nie wolno”.
W dorosłym życiu „stajesz na rzęsach” i nieświadomie stosujesz różne mechanizmy obronne, żeby nie czuć… wikłasz się w toksyczne związki, zaburzenia odżywiania, depresyjne i inne zależności, czasem zawzięcie zdobywasz kolejne sukcesy… z lęku przed utratą kontroli, porażką, odrzuceniem, bliskością… bólem. Ubierając pancerz ochronny i chowając się za murem.
Na zajęciach często pokazuję uczestnikom metaforę zaworu z dwoma kranikami. Z jednego kraniku płynie ból i to co trudne, z drugiego szczęście i to co przyjemne. I zawsze gdy zamykamy się na to co trudne, zakręcamy zawór… ale wtedy nie płynie też szczęście…. Zaworem jest świadomość.