Prowadzenie Klubu Jogi Śmiechu daje mi ogromną satysfakcję. Jest to dla mnie rodzaj medytacji. Każda sesja jest inna, gdyż za każdym razem jest inna grupa, stali klubowicze się wymieniają i zawsze jest też parę nowych osób, dlatego bywa różnie z energią grupy. Ale ja to traktuję jak wyzwanie, nigdy nie boję się reakcji nowych osób, a kiedy mają trudność z otworzeniem się, to ja się cieszę, bo czuję wtedy misję i cel - aby pomóc im odnaleźć w sobie radość. Bardzo dużo klubowiczów to osoby od lat rozwijające się duchowo. Choć bywa, że i takim osobom pomaga w puszczeniu jakichś emocji i wtedy czuje ogromna radość i spełnienie swojej misji. Na jednej z sesji moja klubowiczka płakała, śmiejąc się jednoczenie. Ale to nie były łzy ze śmiechu, to był prawdziwy płacz. Byłam wtedy przy niej i czułam się niesamowicie wyjątkowo. Jak wybrana osoba, która ma przywilej uczestniczyć w jakiejś zmianie, w dojrzewaniu i wzrastaniu kogoś z pozoru mi obcego. To było cudowne uczucie.
Tworzymy cudowna społeczność, nie znając się prawie uśmiechamy się do siebie i nagle wybuchamy ogromnym śmiechem, jakbyśmy znali jakaś ogromna tajemnice śmiechu! A po sesji idziemy na zieloną herbatę i do późnych nie raz godzin rozmawiamy o tajemnicach tego świata... To jest tak wyjątkowe, że czuję niemal, że czekało na mnie całe życie!
Dzięki jodze śmiechu jestem większą optymistką do wewnątrz. Uśmiechać się i żartować zawsze umiałam, zawsze tez zabawiałam towarzystwo i potrafiłam pocieszać przyjaciół. Radość niosłam zawsze tam, gdzie byłam. Ale gdzieś po drodze, dorastając, zapomniałam jak to jest, wnosić radość do środka. Śmiać się do samej siebie i z samej siebie. A to właśnie nauczyłam się dzięki systematycznej pracy ze śmiechem. Poziom osobistej frustracji i stresu zmalał mi do minimum. Zawsze, jak mi się coś rozleje, albo wysypie, to śmieję się do siebie na głos, albo w duchu, w środku. Raz wyleciał mi z bagażnika sprzęt grający na środek ulicy - wieża stereo turlała się po drodze, wokół klaksony, a ja śmiałam się do rozpuku! Nie denerwuję się już, gdy stoję w kolejce w sklepie - zresztą bardzo często zaśmiewamy robienie zakupów podczas sesji. Co więcej - moje felietony są zupełnie inne! Uwielbiam pisać, ale przedtem pisałam w sposób pretensjonalny, uszczypliwy, narzekający. Teraz, odkąd uprawiam regularnie jogę śmiechu, piszę lekko, zabawnie, ale nieoceniająco, jest w tym pozytywna energia i dużo radości! I stało się to mimowolnie, samoistnie, niewymuszenie.
Ewa Gyurkovich, Rzeszów
Dla mnie osobiście joga śmiechu to idealny sposób na wyłączenie myślenia o innych sprawach; wyrzucenie złych emocji z naszego ciała. Nauka śmiania się z rzeczy, które zwykle powodują stres, frustrację. Miałam już kilka momentów w życiu, które normalnie zakończyłyby się zdenerwowaniem, paniką. Dzięki jodze śmiechu stresowa sytuacja kończy się okrzykiem, być może z lekką nutką ironii: „Świetnie, świetnie, hej!”, który rozładowuje napięcie i powoduje bardzo pozytywne skojarzenia.
Momentami odczuwam tzw. flow i poczucie sensu w tym, co robię. Istotne jest to, że ma to sens nie tylko dla mnie, ale także dla osób wokół mnie i dla uczestników moich zajęć. I to uczucie, że uczę śmiechu ludzi, którzy walczą z chorobą nowotworową, sprawia, że chwile w Akademii Walki z Rakiem są ogromną lekcją pokory, a zarazem wdzięczności za dar życia i zdrowia. Czasami czuję się jak magik, który ma czarodziejską różdżkę i sprawia, że wszyscy się śmieją.
Kasia Szafarczyk, Gdańsk