Oczywiście nie zdążyliśmy na połączenie do Salamanki. Na następne czekaliśmy ponad godzinę i w dodatku musieliśmy wykupić drogą miejscówkę. Po drodze mijaliśmy Segowię, urocze miasteczko z imponującym rzymskim akweduktem i zamkiem. 20 lat temu je zwiedzałem – miejsce, jak z bajki albo jak ze snu. A tu, teraz, rzucam na nie okiem z pociągu. Jest, istnieje naprawdę. Ale pociąg jedzie dalej i po chwili Segowia raz jeszcze przechodzi w sferę snu.
Do Salamanki przyjechaliśmy po 22.30. Na zewnątrz padało i było 6 st. Prawdziwa Hiszpania. Basia stwierdziła, że zostaje na dworcu i z plecakami poczeka na pociąg do Lizbony o 1.00 w nocy. Ja poszedłem zwiedzać miasto. Z dworca do centrum jest kawałek, w sam raz, żeby się rozgrzać, wydłużając krok. Na szczęście przestało padać. Gdy dotarłem do głównego placu, zostałem porażony jego ogromem i świetlistością. To jednolity kwadrat kamienic z podcieniami zupełnie pusty w środku, co dodaje mu przestronności. Wszystko było intensywnie podświetlone. Potem poszedłem w kierunku rzeki, mijając po drodze katedrę. Jeśli pisałem wcześniej, że zabytki w rzeczywistości wydają się mniejsze, to w tym przypadku absolutnie się to nie zgadza. Kościół jest ogromny, większy niż ustawa przewiduje. Jego fasada i portale są bardzo misternie ozdobione. Niezliczona ilość drobnych szczegółów, motywów roślinnych i geometrycznych przyprawiała o zawrót głowy. Wszystko to z gotycką strzelistością, klasycystyczną potęgą i barokowym przepychem. Ta mieszanka stylów tworzy coś jednorazowego i bardzo hiszpańskiego zarazem. Podobnie wygląda fasada najstarszego uniwersytetu w Hiszpanii, nie mająca sobie równych, jak twierdzą znawcy. Potwierdzam zdecydowanie.
A nad rzeką kolejna atrakcja: kamienny most z czasów rzymskich. Wszystkie, jakie widziałem do tej pory są podobne, ale zachwycają mnie nieodmiennie swą surowością, trwałością i prostotą. Wracając z powrotem na dworzec, raz jeszcze zerknąłem na główny plac. Dzień dobiegał końca. Restauratorzy składali krzesła i zamykali knajpy. Ludzi ubywało. Mniej zgiełku i więcej spokoju. Ostatnie moje spojrzenie. Ostatnie takie spojrzenie w moim życiu. Czas umierać. Czyli czas przejść do kolejnej chwili. Basia na dworcu spała, gdy wróciłem. Była wyraźnie zła, że trzeba wejść do kolejnego pociągu. Zatem tę noc spędzimy w ruchu.